Z rynku pracy płyną sprzeczne na pierwszy rzut oka sygnały. Przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw zmalało w minionym miesiącu o 12 tys. etatów i był to najgorszy sierpniowy wynik od co najmniej 2006 r. Ale wzrost płac utrzymał się na wysokim poziomie, w pobliżu 12 proc. rok do roku. Jak to pogodzić?
Łatwo to pogodzić, gdy zdamy sobie sprawę, że głównym problemem polskiego rynku pracy nie jest brak zapotrzebowania na pracowników, tylko brak podaży pracowników. Część uchodźców z Ukrainy, którzy w ubiegłym roku przyjechali do Polski, wyjechała dalej na Zachód albo wróciła do siebie. To samo w sobie powoduje spadkową trajektorię zatrudnienia. Dlatego pomimo tego, że gospodarka hamuje, presja na wzrost płac pozostaje wysoka. Tym bardziej że inflacja – pomimo wyraźnego spadku od lutego – pozostaje wysoka.
Tak duży spadek zatrudnienia w jednym miesiącu nie jest świadectwem tego, że ruszyła fala zwolnień?
W gospodarce są różne sektory i firmy, niektóre na pewno zwalniają pracowników. Ale trudno znaleźć wskaźnik, który wskazywałby na znaczące pogorszenie sytuacji na rynku pracy. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie tego, co widzimy, jest takie, że firmy nie uzupełniają wakatów powstałych po dobrowolnych odejściach pracowników, co częściowo wynika z tego, że mają problemy z rekrutacją nowych. Konkurencja o potencjalnych pracowników, którzy są dostępni na rynku pracy, oraz chęć zmniejszenia rotacji kadr sprzyja wzrostowi płac.