Ostatnie prognozy pani zespołu sugerowały, że inflacja ma szanse spaść do końca tego roku do około 7 proc., czyli poziomu, który w ocenie prezesa NBP mógłby uzasadniać obniżkę stóp procentowych. Te prognozy powstały jednak przed szybkim szacunkiem inflacji w marcu, który był zaskakująco wysoki. Czy to wpłynęło na pani oczekiwania co do ścieżki dezinflacji?
Scenariusz spadku inflacji do około 7,3–7,6 proc. na koniec roku pozostaje aktualny. Średnia inflacja w br. będzie naszym zdaniem niższa, niż oczekiwaliśmy pod koniec ub.r., w okolicy 11,7 proc., zamiast ponad 14 proc. Oczywiście przy założeniu, że nie dojdzie do kolejnego szoku, który te prognozy unieważni. Przyznaję jednak, że czynników, które mogą zmienić ścieżkę inflacji, jest bardzo dużo.
A czy ostatnia decyzja OPEC, aby ograniczyć wydobycie ropy naftowej, może być takim szokiem? W marcu główną przyczyną spadku inflacji do 16,2 proc. z 18,4 proc. miesiąc wcześniej był właśnie spadek niemal do zera rocznej dynamiki cen paliw.
Trzeba pamiętać, że to komponent podażowy – związany między innymi z cenami surowców – decyduje obecnie w dużym stopniu o wahaniach inflacji. Jeśli ceny surowców zaczną ponownie rosnąć, to prognozy inflacji będą musiały się zmienić. Pytanie jednak, czy ostatnie zwyżki cen ropy są zjawiskiem trwałym i jak daleko mogą zajść. Decyzje OPEC mają oczywiście wpływ na te ceny, ale znaczenie ma też globalny popyt na ropę. Perturbacje na rynkach finansowych, związane z obawami o kryzys finansowy, przyczyniają się do hamowania globalnej gospodarki. Trudno oczekiwać, żeby w tych warunkach wysokie ceny ropy się utrzymywały. Polityka OPEC musiałaby być bardzo restrykcyjna. Jednocześnie mamy do czynienia z silnym spadkiem cen gazu i energii elektrycznej po stosunkowo łagodnej zimie. Moim zdaniem tym, co jest największym zagrożeniem dla dezinflacji, jest inflacja bazowa, która wciąż przyspiesza.