W ubiegłym tygodniu z powodu koronawirusa mieliśmy do czynienia z bardzo dużymi spadkami na światowych rynkach. One były uzasadnione, czy emocje wzięły górę?
Przecena faktycznie była bardzo duża, a my też od tego typu ruchów się odzwyczailiśmy. Stara zasada mówi, że im bardziej spada nam zmienność w długim okresie, tym późniejsze wybicie będzie gwałtowniejsze. O tym, z jak dużą przeceną mieliśmy do czynienia, może świadczyć to, ile pieniędzy „wyparowało" z rynków akcyjnych. Tylko z rynku amerykańskiego „wyparowały" 3 bln dol., a w przypadku wszystkich światowych rynków jest to około 5 bln dol. To jest mniej więcej połowa tego, co przez 11 lat „dodrukowały" banki centralne. To najlepiej oddaje skalę tego ruchu.
I stąd też pytanie o zasadność tego ruchu...
Moim zdaniem ta przecena była uzasadniona. Zbierało się na nią od dłuższego czasu. Fundamentalnie nie było podstaw do wcześniejszych wzrostów. Raczej było to nakręcanie do samego końca koniunktury. Mam wrażenie, że instytucje finansowe działały na zasadzie: skoro inni kupują, to my również, a potem zobaczymy, co będzie. Jak się jednak okazało, że jest źle, bo ktoś duży zaczął sprzedawać, to obrazowo można powiedzieć, że wszyscy rzucili się do drzwi, ale futryna była mała i wyrwali tę futrynę razem z drzwiami. Sygnałów, że coś takiego może się zdarzyć, było mnóstwo. Ignorowano wiele rodzajów ryzyka. W Stanach Zjednoczonych mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której zyski amerykańskich firm to było zaledwie 9 proc. udziału w ich wzroście ceny giełdowej. Reszta to była napompowana wycena. Była ona powiązana ze spodziewaną poprawą w tym roku chociażby ze względu na umowę handlową. Umowa pierwszej fazy owszem została podpisana, ale zobaczymy, co będzie dalej. Doszła do tego kwestia rozluźnienia łańcuchów dostaw już niezależnie od koronawirusa. Osłabiła się także koniunktura w Europie. Dość wyraźnie zwiększył się także dług w Stanach Zjednoczonych. To wszystko mogło wskazywać, że gdzieś musi być koniec tej fazy wzrostu cen akcji. Symptomatyczne jest też to, że w ubiegłym roku, poza jednym kwartałem, nie było napływu pieniędzy amerykańskich gospodarstw domowych na rynek akcji. Ta grupa kupowała obligacje i inne instrumenty dłużne. Wzrosty wzięły się więc ze zwiększenia agresywności przez fundusze inwestycyjne, a dodatkowo, co było widoczne szczególnie w Stanach Zjednoczonych, ze skupu akcji własnych przez spółki. To siłą rzeczy podbijało wyceny. Kolejnym sygnałem, że coś może się wydarzyć i ktoś z dużych graczy może to wykorzystać, jest fakt, że w grudniu i w styczniu na amerykańskim rynku instrumentów pochodnych kupiono dużo opcji, które mają przynieść zyski przy dużym ruchu w dół. Opcje te wygasają w marcu, więc przed nami bardzo ciekawy okres.