Na co młody, niedoświadczony inwestor powinien zwracać uwagę, gdy chce ulokować kapitał na polskim rynku sztuki?
Na początek warto sobie zdać sprawę z podstawowych zagrożeń. Pierwsze to zawyżone ceny. Mamy przykładowo obraz Jerzego Kossaka, który jest wart ok. 30 tys. zł, ale możemy na nim powiesić cenę 80 tys. zł i nikt poza fachowcami, którzy mają wielką skalę porównawczą, nie będzie zdziwiony. Chodzi bowiem o to, że budowanie ceny na rynku sztuki wiąże się z pewną kreacją. I ta kreacja może czasem prowadzić do nadużyć. Drugie zagrożenie też wiąże się z cenami. Od 1989 r. bardzo poważne osoby zwracają uwagę, że różne aukcje i licytacje są reżyserowane. Ustala się więc w różnych celach fikcyjne ceny. Zazwyczaj są to rekordowe wyceny, które idą w świat i dla laika stanowią mylący punkt odniesienia. Dlatego właśnie tak bardzo liczy się tutaj wiedza i doświadczenie. Moim zdaniem nabywca w równym stopniu odpowiada za jakość transakcji, co sprzedawca. Jest jednak jeszcze dodatkowy kłopot – w Polsce wciąż nie wypracowaliśmy mechanizmu logistyczno-prawnego, który pozwalałby zweryfikować, czy transakcja faktycznie doszła do skutku na danej aukcji.
Jak można taki problem rozwiązać?
Poradziła sobie z tym m. in. królowa brytyjska Wiktoria, która wprowadziła urzędowe, państwowe protokoły, spisywane po aukcji. Notariusz spisuje protokół i od niego antykwariusz płaci podatek. Gdy więc ktoś zawyży cenę, to będzie musiał zapłacić bardzo wysoki podatek.