Z euro w portfelu już w 2010 roku?

Opóźnianie terminu przyjęcia euro w sytuacji, gdy dość szybko możemy spełnić kryteria formalne, jest wyborem czysto politycznym

Publikacja: 15.12.2006 08:08

Wejście Polski do strefy euro już w 2010 r. brzmi w dzisiejszych warunkach politycznych jak czysta utopia. Teoretycznie jest to jednak jak najbardziej możliwe, gdyż mamy możliwość dość szybkiego spełnienia wszystkich formalnych kryteriów. Jak wynika z raportów Komisji Europejskiej i EBC, przez ostatnie dwa lata Polska poczyniła dość istotne postępy w zbliżaniu się do strefy euro. Do spełnienia pozostają nam jeszcze trzy ważne warunki: zakończenie procedury nadmiernego deficytu, dostosowanie przepisów prawnych do wymogów UE i EBC oraz przejście dwuletniego testu na stabilność kursu walutowego.

Jeśli powiodą się plany rządu, to pierwszy z tych warunków możemy spełnić już w pierwszej połowie 2008 r. Jak zapowiedziano w ostatniej aktualizacji "Programu konwergencji", Polska chciałaby wyjść z procedury nadmiernego deficytu poprzez "furtkę", jaką stworzono w ramach niedawnej reformy Paktu Stabilności i Wzrostu. Chodzi tutaj oczywiście o możliwość odliczenia od deficytu fiskalnego części kosztów reformy emerytalnej, pod warunkiem jednak, że deficyt jest bliski progu 3 proc. PKB. Zamiar sprawdzenia, na ile poważnie nasi partnerzy z UE traktują to wprowadzone pod naszym naciskiem rozwiązanie, uważam za jak najbardziej słuszny. Powodzenie tej próby będzie jednak zależeć nie tylko od tego, czy nasz deficyt w 2007 r. rzeczywiście zbliży się do wartości referencyjnej, ale też na ile wiarygodne będą nasze plany jego dalszego ograniczania. Nawet jednak, gdyby ocena dokonywana wiosną 2008 r. nie wypadła jeszcze pomyślnie, to zamknięcie procedury nadmiernego deficytu w 2009 r. jest jak najbardziej w zasięgu naszych możliwości. Warto podkreślić, że fiskalne kryterium z Maastricht dotyczy właśnie tego, czy dany kraj jest objęty procedurą nadmiernego deficytu, zaś często cytowane wartości referencyjne (3 proc. PKB dla deficytu i 60 proc. dla długu) odgrywają tylko pomocniczą rolę.

Spełnienie drugiego z wymienionych na wstępie warunków dotyczącego dostosowania przepisów prawa byłoby chyba najprostsze, gdyż wymagałoby tylko odpowiedniej woli politycznej ze strony rządzącej koalicji. Choć konieczna byłaby także zmiana konstytucji (art. 227), to w tej sprawie niemal na pewno można byłoby liczyć na poparcie głównych sił opozycji.

Kluczową sprawą z punktu widzenia terminu przyjęcia euro staje się zatem spełnienie kryterium dotyczącego stabilności kursu walutowego. Niestety, prawie nic nie wiemy o planach rządu w tej sprawie. W praktyce wejście do strefy euro możliwe jest nie wcześniej niż około 2,5 roku po wejściu do "przedsionka" tej strefy, czyli systemu ERM2. Chcąc posługiwać się euro od 2010 r., musielibyśmy związać złotego z tą walutą już od połowy przyszłego roku. Od strony formalnej nie byłoby żadnych przeszkód, gdyż do ERM2 możemy włączyć się niemal w każdej chwili. Jedynym istotnym warunkiem przynależności do tego mechanizmu jest uzgodnienie z partnerami z UE poziomu kursu i pasma jego wahań.

Teoretycznie moglibyśmy się więc znaleźć w strefie euro już w 2010 r., ale wszyscy wiemy, że tak się nie stanie, gdyż nie jest to priorytetem rządzącej koalicji. Przedstawiciele władz celowo unikają wskazywania terminu i mówią tylko, że przyjmiemy euro wtedy, gdy będziemy do tego gotowi. Nie znamy, niestety, definicji tego stanu gotowości. Mówi się wprawdzie, i słusznie, o dążeniu do osiągnięcia trwałej zdolności do spełniania kryteriów nominalnych i o konieczności poczynienia odpowiednich postępów w konwergencji realnej, ale też nie wiadomo, w jaki sposób miałoby to być oceniane. Jeśli podtrzymany zostałby zamiar zorganizowania referendum, i to dopiero w 2010 r., to euro mogłoby zagościć w Polsce nie wcześniej niż w 2013 r. Organizowanie referendum już po wejściu do ERM 2 nie miałoby bowiem większego sensu. Opóźnianie terminu przyjęcia euro w sytuacji, gdy dość szybko możemy spełnić kryteria formalne, jest wyborem czysto politycznym. Trzeba wierzyć, że kryją się za nim przesłanki ekonomiczne, ale w takim razie rząd powinien wyraźnie powiedzieć, co zyskujemy, pozostając poza strefą euro, gdyż straty z tego tytułu są dość dobrze znane (jak choćby wyższe o kilka miliardów złotych koszty obsługi długu publicznego i brak wpływu na kluczowe decyzje podejmowane przez tzw. eurogrupę i EBC). Jeśli rząd uważa, że stopy procentowe ustalane przez EBC byłyby dla nas nieodpowiednie, to czy powinny być one w Polsce wyższe (jak w Wielkiej Brytanii), czy niższe niż w strefie euro (jak w Szwecji)? Jeśli związanie złotego z euro na poziomie zbliżonym do obecnego byłoby niekorzystne, to czy oczekuje się umocnienia naszej waluty, czy też planuje się zmasowane interwencje w celu jej osłabienia? Takich pytań można byłoby stawiać znacznie więcej, co wyraźnie wskazuje na to, że przejrzystość stanowiska rządu w sprawie przyjęcia euro pozostawia wiele do życzenia.

Dużo bardziej przejrzyste było do tej pory stanowisko NBP i dlatego z dużym zainteresowaniem będziemy obserwować, czy coś zmieni się po poznaniu poglądów kandydata na nowego prezesa tej instytucji.

Główny ekonomista BRE Banku

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego