O tym, że amerykański rynek akcji żyje obecnie wysoką rentownością obligacji skarbowych, mówi się nie od dziś. Po parodniowej korekcie spadkowej ostatnie trzy dni przyniosły ponowny wyraźny wzrost dochodowości papierów
10-letnich, co wywołało na nowo nerwowość inwestorów. Nie wnikając na nowo w to, na ile skok rentowności ma krótkoterminowe psychologiczne znaczenie, a na ile faktycznie wpłynie na koniunkturę w średnim terminie, warto zwrócić uwagę na inny, rzadko poruszany aspekt obecnej tendencji.
Rzecz w tym, że rentowność obligacji 10-letnich rosła ostatnio znacznie szybciej niż "krótszych" papierów 2-letnich. Efekt jest taki, że różnica (spread) rentowności obu instrumentów przekroczyła właśnie 0,20 pkt proc. Sama ta wartość może mówi niewiele, ale jeszcze przed miesiącem spread był ujemny. Jeszcze na jesieni sięgał minus 0,20 pkt proc. Mówiąc żargonem rynkowym, krzywa rentowności powróciła zatem do normalnego kształtu.
To coś więcej niż tylko ciekawostka statystyczna. Powrót krzywej do normalnej postaci (kiedy stopy długoterminowe przewyższają krótkoterminowe) interpretować można jako powrót wiary inwestorów w perspektywy gospodarki. W tym kontekście ujemny spread, jaki utrzymywał się od połowy ubiegłego roku, świadczył o obawach przed spowolnieniem gospodarki USA. Obawach być może przesadzonych, ale które się w pewnym stopniu jednak sprawdziły. Kwestia rosnącej rentowności obligacji nie jest więc być może tak dramatyczna dla rynku akcji. Zdecydowanie gorszym scenariuszem byłaby zadyszka gospodarki.
Abstrahując od zawiłości związanych z rynkiem obligacji, warto odwołać się do analizy technicznej. Indeks S&P 500 znajduje się w ujęciu średnioterminowym w trendzie bocznym pomiędzy czerwcowym szczytem i dołkiem. Szanse na wybicie w którąkolwiek ze stron wydają się zbliżone, warto więc poczekać, aż to się stanie, a nie uprzedzać fakty.