W jednym z ostatnich sprawozdań Rezerwa Federalna stwierdza, że obecnie potrzeba większej zmiany bezrobocia niż 25 lat wcześniej, by wpłynąć na inflację. Stąd prosta zasada substytucji między większym bezrobociem a niższą inflacją w krótkim okresie jest coraz mniej użyteczna dla polityki pieniężnej banku centralnego USA.
Słabnąca siła bezrobocia
Oznacza to, że Fed może obecnie zwracać mniejszą uwagę na bieżące bezrobocie, nawet poniżej stopy naturalnej, co z reguły wskazuje na ryzyko przegrzania gospodarki i wzrostu inflacji. W sprawozdaniu czytamy, że bezrobocie ma kształtować się między 4,5 a 4,75 proc. w 2007 r., a inflacja - spaść z 2-2,25 do 1,75-2 proc. Jest to o tyle zdumiewające, że bezrobociu poniżej stanu równowagi zwykle towarzyszy wzrost, a nie spadek inflacji.
Ostatnia praktyka zdaje się potwierdzać nowe podejście do bezrobocia. W lecie ubiegłego roku Fed nie podniósł kosztu kredytu, chociaż inflacja bazowa (bez żywności i energii) rosła. Winne bowiem były czynniki przejściowe: ceny ropy, towarów i rosnące czynsze. Wydaje się to słuszne, gdyż po spadku cen energii i słabym wzroście czynszów nastąpił spadek inflacji bazowej. Zatem Fed patrzy niechętnie na obniżkę stóp mimo zakładanego spadku inflacji, gdyż ta w latach 2006-2007 jest neutralizowana przez czynniki przejściowe. Potem oczekuje się wzrostu cen.
Część ekonomistów uważa, że koncepcja stopy bezrobocia niewpływającej na przyspieszenie inflacji straciła znaczenie dla Fedu, który teraz preferuje szersze miary wykorzystania czynników niż same szacunki bezrobocia. To co istotne, twierdzą to raczej miary luki podażowej niż stopy bezrobocia. Zdaniem innych, bank centralny USA może uwzględniać naturalną stopę bezrobocia, ale obecnie spadła ona poniżej 5 proc., nie pociągając za sobą zmian inflacji. Nadto, zdaniem ekspertów Fedu, stopa naturalna oscyluje wprawdzie wokół 5 proc, ale jest nieprecyzyjna i zmienna w czasie. Być może wynosi 4,5-5 proc.