Euro, czyli straszenie nieznanym

Z badań opinii publicznej wynika, że ponad 2/3 Polaków nie ma odpowiedniej wiedzy na temat euro. Dotyczy to takich prostych spraw, jak liczba krajów, które przyjęły euro, czy też wyglądu monet używanych w eurolandzie

Publikacja: 04.10.2007 09:46

Mniej niż co piąta osoba objęta badaniem GfK Polonia potrafiła prawidłowo wskazać liczbę członków strefy euro, a tylko co czwarta osoba wiedziała, że na rewersie monet euro każdy kraj może umieszczać swe własne symbole. Spośród nowych krajów członkowskich Unii Europejskiej minimalnie większy niedosyt informacji na temat euro sygnalizują tylko mieszkańcy Łotwy i Bułgarii. Jednocześnie zdecydowana większość osób ankietowanych w Polsce chciałaby dowiedzieć się więcej o wadach i zaletach euro na co najmniej kilka lat przed wprowadzeniem wspólnej waluty.

Kiedy do euro?

Dlatego też dobrze się stało, że w ostatnim okresie pojawiło się kilka inicjatyw, które zmierzają do rozpoczęcia szerszej dyskusji na temat korzyści i zagrożeń związanych z przyjęciem euro. Warto w tym kontekście wspomnieć choćby o cyklu debat organizowanych przez NBP i "Rzeczpospolitą" oraz o zainicjowanej przez BCC kampanii społecznej "PRO-EURO". Działania tego rodzaju powinny sprzyjać edukacji społeczeństwa. Wszelkie informacje przekazywane opinii publicznej na temat euro powinny być jak najbardziej obiektywne i rzetelne. Za szczególnie cenne uważam przedstawienie możliwie pełnej i uczciwej informacji w takich kwestiach, jak możliwa data przyjęcia euro, koszty i korzyści związane z odkładaniem decyzji o wejściu do strefy euro oraz wpływ zamiany złotego na euro na poziom cen w Polsce.

Z publicznych wypowiedzi prezesa NBP wynika, że najwcześniejszą możliwą datą dla przyjęcia euro jest rok 2012. Na podobny termin wskazują też niektórzy przedstawiciele rządu. Niestety, nie są to informacje w pełni prawdziwe. Od strony formalnej nie ma bowiem żadnych przeszkód, abyśmy stali się członkami strefy euro już od początku 2011 r., a gdybyśmy bardzo się uparli, to nawet od 2010 r. Przy założeniu, że inflacja nie wymknie się spod kontroli, wystarczyłoby tylko jeszcze spełnić kryterium fiskalne (co rząd zapowiada najpóźniej na 2009 r.) i przejść obowiązkową, dwuletnią "kwarantannę" w mechanizmie kursowym ERM 2 (do którego możemy przystąpić niemal od zaraz). Jeśli więc przedstawiciele rządu i władz NBP uważają, że Polska nie powinna wejść do strefy euro przed 2012 r., to dużo właściwiej byłoby chyba powiedzieć, że teoretycznie mogliśmy to uczynić wcześniej, ale są ważne przesłanki ekonomiczne i/lub polityczne, które sugerują (lub wymuszają) odłożenie tej decyzji.

Warto zwlekać?

W ten sposób dochodzimy do najważniejszej kwestii, czyli odpowiedzi na pytanie, co Polska może zyskać opóźniając przyjęcie wspólnej waluty. Jeśli bowiem rację mają zwolennicy szybkiego przyjęcia euro twierdzący, że korzyści z tym związane są jednoznacznie wyższe od kosztów, to każdy dzień opóźnienia oznacza konieczność zapłacenia przez polską gospodarkę czegoś w rodzaju "odsetek za zwłokę". Przeciwnicy szybkiego rozstania ze złotym twierdzą, że powinno do tego dojść dopiero wtedy, gdy będziemy do tego "gotowi" i gdy będzie to dla nas "korzystne". Są to stwierdzenia tak samo prawdziwe, jak i puste. Nie wiadomo bowiem, czym mierzony miałby być stopień naszej gotowości i co miałoby przesądzić o przewadze korzyści. Dość powszechnie wiadomo, że warunkiem skutecznego funkcjonowania w strefie euro są zdrowe finanse publiczne i elastyczny rynek pracy. Można byłoby zatem podjąć próbę sformułowania jakichś kryteriów "gotowości", dotyczących tych obszarów (np. określony poziom deficytu i/lub stopy bezrobocia), ale jakoś nic nie słychać o tego rodzaju próbach.

Wiele nadziei wiąże się z nowym raportem na temat kosztów i korzyści przyjęcia euro opracowywanym obecnie przez NBP, ale wyniki tych prac mamy poznać dopiero pod koniec przyszłego roku. Tak długi okres wynika zapewne z dążenia do sporządzenia rzetelnych analiz, ale może to, niestety, być też odczytane jako celowe działanie na zwłokę. Na wyniki tych analiz najwyraźniej nie musiał jednak czekać szef naszego rządu, który stwierdził (w czerwcowym wywiadzie dla agencji Reuters), że szybkie przyjęcie euro to byłby "niewiarygodnie ryzykowny" gospodarczo i społecznie eksperyment i że Polska jeszcze przez kilka najbliższych lat nie będzie na to gotowa. Dość trudno dociec, na jakiej podstawie została sformułowana ta opinia, ale z pewnością skuteczniej przebija się ona do świadomości społecznej, niż stanowiska ekspertów czy wyniki różnych prac naukowych.

Straszenie inflacją

Szybkie wejście do strefy euro wiązałoby się, między innymi, z obniżeniem kosztu dostępu do kapitału i z wyeliminowaniem ryzyka aprecjacji waluty w odniesieniu do 4/5 polskiego eksportu. Korzyści te będą się zapewne zmniejszać w miarę postępów w umacnianiu i stabilizacji polskiej gospodarki. W takiej sytuacji, to po stronie zwolenników opóźniania akcesji do strefy euro leży ciężar dowiedzenia, że późniejszy termin będzie dla nas bardziej korzystny, że w najbliższych latach stopy procentowe powinny być w Polsce na innym (wyższym?) poziomie od ustalanego przez EBC i że należy pozwolić na dalszą nominalną aprecjację złotego.

Z badań opinii publicznej wynika, że za największe zagrożenie związane z przyjęciem euro uznawane jest ryzyko wzrostu cen. Niestety, przekonanie to umacniane jest przez wypowiedzi niektórych przedstawicieli polskich władz, sugerujące, że wprowadzenie euro nieuchronnie spowodowałoby "gwałtowny wzrost cen". Z oficjalnych statystyk wynika, że w roku wprowadzenia euro (1999) inflacja w całej strefie euro pozostała na tym samym poziomie co rok wcześniej (1,1 proc.), a w często podawanych jako negatywny przykład Włoszech obniżyła się o 0,3 pkt proc. Trzeba więc albo dowieść, że te statystyki kłamią, albo też przestać posługiwać się tym argumentem. Nie zmienia to faktu, że przy przeliczaniu cen na euro otwiera się pole do pewnych nadużyć i że indywidualna percepcja inflacji często dość mocno odbiega od oficjalnych statystyk.

Nowi członkowie strefy euro mogą się jednak uczyć na błędach swoich poprzedników, a przykład Słowenii pokazuje, że dość dobrze odrobiła tę lekcję. Mam nadzieję, że w toku dalszych publicznych dyskusji zostanie przedstawiony rzeczywisty obraz zagrożeń dla stabilności cen wiążących się z przyjęciem euro i uważam, że wiodącą rolę w tym względzie powinien odegrać NBP. Pewnym paradoksem jest bowiem to, że w średnim okresie zagrożenia te rzeczywiście występują, ale ich główne źródła (w tym konieczność odpowiedniego opłacenia wzrostu wydajności pracy) są inne od tych, które zwykle budzą powszechne obawy.

W sytuacji, gdy sprawa terminu i skutków przyjęcia euro wzbudza tyle kontrowersji jednym z najlepszych sposobów na zmniejszenie wątpliwości i przezwyciężenie istniejących podziałów wydaje się przedstawienie jak najszerszych informacji o korzyściach i zagrożeniach z tym związanych. Mam nadzieję, że temu celowi będą służyć zapowiedziane przez NBP debaty i konsultacje. Mam też nadzieję, że osoby rozstrzygające o terminie przyjęcia euro mają pełną świadomość, że odkładanie decyzji w tej sprawie jest też decyzją, która może mieć bardzo istotne skutki dla polskiej gospodarki.

główny ekonomista BRE Banku

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy