To oznacza, że bank zamknie ponad 14 proc. własnych oddziałów (w końcu marca w jego sieci funkcjonowało jeszcze 146 placówek franczyzowych). Przegląd działalności banku pod kątem możliwej restrukturyzacji zapowiadał przed kilkoma tygodniami prezes Józef Wancer. Miał on dotyczyć nie tylko sieci sprzedaży.

BPH jako jedyny bank w tym roku dwukrotnie zapowiedział redukcję zatrudnienia. W lutym poinformował, że ma zamiar zwolnić do 580 osób z 4,8 tys. zatrudnionych. Ostatecznie liczbę zwalnianych zmniejszono do niespełna 500 osób. W kwietniu zapowiedziano jednak kolejne cięcia – o dalsze 465 osób. Związkom zawodowym udało się wynegocjować ograniczenie liczby zwalnianych o 25 osób. Rezerwa związana z planowaną pierwszą turą zwolnień była jednym z głównych powodów straty netto banku w I kwartale. Czy zamknięcie oddziałów oznacza, że wszystkie zatrudnione w nich osoby stracą pracę? Według Małgorzaty Dłubak – nie. Obsługę klientów korzystających z zamykanych placówek przejmą inne, gdzie zatrudnienie może wzrosnąć.

Jak wynika z nieoficjalnych informacji, w przypadku niektórych likwidowanych oddziałów w grę wchodziło przekształcenie ich w placówki franczyzowe – prowadzone przez dotychczasowych pracowników. Bank nie odpowiedział jednak na pytanie w tej sprawie.

Jeszcze pod koniec ubiegłego roku BPH, chcąc odbudować skalę działania, która wyraźnie zmniejszyła się po podziale instytucji i włączeniu jej większej części do Banku Pekao, uruchamiał nowe placówki. Dzięki temu na koniec marca miał ich o niemal jedną czwartą więcej niż rok wcześniej.

Właścicielem BPH jest finansowe ramię amerykańskiego koncernu General Electric, do którego w naszym kraju należy również GE Money Bank. Za kilka miesięcy ma dojść do połączenia obu instytucji należących do Amerykanów. GE Money Bank również zapowiedział niedawno redukcję personelu. Ma zamiar zwolnić niemal jedną piątą z około 4,7 tys. pracowników.