Wbrew temu, czego spodziewali się inwestorzy i analitycy, załamanie na amerykańskim rynku nieruchomości nie tylko nie dobiega końca, ale zaczyna oddziaływać na coraz więcej sfer gospodarki. Po tym, jak ograniczenie wydatków budowlanych spowodowało znaczne wyhamowanie tempa wzrostu w II połowie minionego roku, teraz zaczyna coraz wyraźniej przekładać się na gorsze postrzeganie branży finansowej. Wynika to z narastających kłopotów z obsługą kredytów hipotecznych przez Amerykanów. W IV kwartale odsetek osób mających z tym problemy był największy od blisko czterech lat. Taka sytuacja zwiększa zagrożenie dalszym spadkiem cen nieruchomości. Od nich zaś w dużym stopniu zależy rynkowa wartość domów. Do połowy 2006 r. rosnące ceny pozwalały na zwiększanie kredytów zaciąganych pod zastaw hipotek. To istotnie zwiększało środki, jakie można było wydać.
Teraz sytuacja może być odwrotna. Naturalna jest więc obawa przed dalszym osłabieniem kondycji gospodarki USA. We wczorajszym raporcie Merrill Lynch pojawiły się nawet ostrzeżenia przed recesją. Miałaby być konsekwencją zniżki cen domów w następstwie zaostrzenia rygorów przy przyznawaniu kredytów hipotecznych. Jakie konsekwencje kryzysu w USA mogą być dla nas? Specjaliści uspokajają, że Polska jest wciąż bardzo dobrze postrzegana. Koszty kredytów nie wzrosną na tyle, by zniechęcić do kupowania mieszkań. Bardziej narażona może być giełda.