Rynki akcji zaczęły zwyżkować dokładnie w chwili, kiedy większość aktywnych uczestników rynku nabrało przekonania, że czeka nas pogłębienie spadków.
Na świecie większość - znanych mi - wskaźników sentymentu schłodziło się natychmiast do poziomu z przełomu wiosny i lata ubiegłego roku. Jeden przypadek jest całkiem skrajny: po wyeliminowaniu kilkunastoletniego trendu okazuje się, że wskaźnik Put/Call Ratio, obliczany przez CBOE łącznie dla opcji na akcje i indeksy, osiągnął w połowie marca najniższy poziom od września 1998 roku. Osiągnął zatem poziom zbliżony do kluczowego minimum koniunktury wyznaczonego przez apogeum paniki wywołanej bankructwem Rosji i funduszu LTCM.
Takie schłodzenie sentymentu po - w sumie - niewielkim spadku cen akcji ostrzegało, że na krótką metę potencjał spadkowy rynków nie jest duży, co pozwalało liczyć, że silna strefa wsparcia w okolicach poziomu 3150 pkt. dla WIG20 ponownie skutecznie zadziała. Tak też się stało.
Niewątpliwie zaskoczeniem była pokaźna dynamika odbicia cen w górę, które nastąpiło - klasycznie - wraz z wysypem licznych analiz poświęconym szacowaniu dalszych konsekwencji sytuacji na rynku kredytów hipotecznych typu "subprime" w USA. Osobiście spodziewałem się, że do końca marca rynki jeszcze raz postraszą graczy groźbą spadku, a trwalsza zwyżka nadejdzie dopiero w kwietniu.
Nie można zresztą wykluczyć takiego rozwoju wydarzeń w nadchodzącej przyszłości. Ostatnie dynamiczne wybicie cen w górę już wymusiło na dużej części najbardziej aktywnych obserwatorów rynku zmianę opinii. W związku z tym - znając "złośliwość" rynku - nie da się wykluczyć, że teraz przyjdzie pora na lekką zniżkę notowań na giełdzie.