Takie rozchwianie nie tylko nie sprzyja inwestowaniu w dłuższym czasie, ale też utrudnia ocenę perspektyw giełdy w USA. Równocześnie widać wyraźnie, że inwestorzy mają problemy z diagnozą przyszłej koniunktury nie tylko na rynku akcji, ale również obligacji, towarów czy walut. To również potwierdza podwyższoną niepewność na parkietach. Sprzeczne sygnały płyną zarówno z analizy technicznej, fundamentalnej i obserwacji wzajemnych relacji między rynkami.
Za i przeciw
Wyprzedaż z przełomu lutego i marca zabrała indeksowi S&P 500 około 6 proc. Na razie więc jest to jedna z płytszych korekt, jakie występowały w ostatnich latach. W zbliżonej skali indeks spadał od 5 marca 2004 r. Jednak wtedy na powrót trwałego wzrostu inwestorzy musieli dość długo czekać. Zresztą początkowy dołek został później jeszcze wyraźnie przebity. Trzy z czterech korekt obecnej hossy zabierały S&P 500 po ok. 8 proc., jedna (rozpoczęta 3 sierpnia 2005 r.) jedynie 6 proc. Równocześnie żaden z wcześniejszych spadków nie trwał tak krótko jak obecny. O nadziejach na rozpoczęcie nowej fali hossy można było najwcześniej mówić po 45-50 sesjach od rozpoczęcia zniżki.
Dotychczasowa przecena wystarczyła natomiast do pojawienia się kilku sygnałów charakterystycznych dla dołków poprzednich korekt. Dzienny MACD dotarł do dołków ustanawianych w ostatnich trzech latach. Średnia zmienność w trakcie kolejnych pięciu sesji wzrosła w początkach marca do 1,5 proc., czyli poziomu, przy którym wypadały minima wcześniejszych korekt. Dołki z ostatnich trzech lat wyrównał również wykres 4-tygodniowej zmiany S&P 500. W pierwszej połowie tego miesiąca dwukrotnie zbliżył się do minus 5 proc.
Natomiast jest jeszcze wiele elementów, które nie pasują do układanki mówiącej o zakończeniu zniżek. Indeks zatrzymał się znacznie powyżej 12-miesięcznej średniej. Poprzednio dołki wypadały ok. 2 proc. poniżej niej. Również 3-miesięczna zmiana S&P 500 jest znacznie powyżej poziomu charakterystycznego w ostatnich trzech latach dla wyczerpywania się potencjału malejącego.