Stara giełdowa prawda mówi, że większość nie ma racji. Inwestowanie kontrariańskie, czyli wykorzystujące właśnie ten mechanizm, ma swoich zagorzałych zwolenników. Jednak nie jest to łatwe, ponieważ do owej zasady warto byłoby wprowadzić jedną korektę. Otóż, moim zdaniem, większość nie ma racji w chwilach, gdy poziom emocji na parkiecie sięga zenitu. Nieważne, czy są to emocje pozytywne w czasie hossy, czy negatywne podczas bessy. W obu wypadkach rzeczywiście często większość nie ma racji. Jeśli jednak mamy do czynienia ze spokojnym trendem wzrostowym lub powolnym obsuwaniem się cen akcji "pod własnym ciężarem", to spekulacja kontrariańska ma małe szanse na sukces.

Co jest przyczyną masowego błędu inwestorów giełdowych? Dlaczego tak bardzo większość myli się i wpadając w panikę odsprzedaje akcje tuż przed rozpoczęciem fali hossy albo kupuje je w euforycznych nastrojach bezpośrednio przed załamaniem rynku? Winne temu są mity inwestycyjne. Tworzone w czasie trwania mocnego trendu, wyjaśniające podstawy trwania tego ruchu cen i zapadające w pamięć uczestników rynku. Kiedy owe tezy są kształtowane, mają najczęściej pełne uzasadnienie w faktach. Z czasem jednak dezaktualizują się i stają się już tylko mitami. Za to bardzo chętnie powtarzanymi - jak mantra. Czas życia tych mitów jest ściśle powiązany z tendencją rynkową, której towarzyszą. W momentach zwrotnych trendu wiara w mit bywa bardzo kosztowna dla uczestników rynku. Wtedy też mity są obalane i? tworzą się podstawy do kreowania nowych mitów.

Czy teraz, w obecnej sytuacji giełdowej możemy mówić o jakimś micie inwestycyjnym? Moim zdaniem - tak. Funkcjonuje w otoczeniu warszawskiego parkietu nawet niejeden taki mit. Do tej kategorii zaliczyłbym przekonanie, że kapitał krajowych ciułaczy musi płynąć na giełdę ze względu na relatywnie niskie stopy procentowe. Za mit uznałbym również tezę o nieuchronności procesu umacniania naszej waluty, istotnie wpływającego na atrakcyjność polskich akcji dla inwestorów zagranicznych. Analogicznie można potraktować pogląd o fundamentalnych przesłankach skłaniających indywidualnych inwestorów do zakupu akcji lub funduszy akcji.

Wszystkie te mity dotyczą rynku polskiego, ale podobnie sytuacja wygląda ze światowymi parkietami. Najlepszym dowodem niech będzie ogólnoświatowa gwałtowna przecena akcji z przełomu lutego i marca. Moim zdaniem, została ona spowodowana nagłym obniżeniem poziomu wiary inwestorów w "miękkie lądowanie" gospodarki amerykańskiej. Wszelkie przypisywanie siły sprawczej tej korekty Alanowi Greenspanowi czy rynkowi chińskiemu jest nadinterpretacją faktów. Były szef Fed po prostu zestawił powszechnie znane dane makroekonomiczne i publicznie zaprezentował wnioski z tych faktów wynikające. Nie popadł przy tym w skrajny pesymizm, ponieważ określił prawdopodobieństwo recesji na 1/3. Analiza modeli wyceny papierów dłużnych USA wskazuje już tylko na 50 proc. szans na "miękkie lądowanie" największej gospodarki świata. Natomiast rynek chińskich akcji, przy całym uznaniu dla jego dynamiki i potencjału, pozostaje nadal marginalnym (co do wielkości) dla światowych parkietów. Napływ, odpływ lub zmniejszenie wartości spółek z tego rynku o kwotę 100 miliardów dolarów warto porównać z kapitalizacją nowojorskiej giełdy wynoszącą ponad 22 biliony dolarów. Jeśli spadek indeksu giełdy w Shenzhen o 9 proc. miałby spowodować panikę w USA, to raczej na zasadzie podobnej do wpływu ruchu skrzydeł motyla nad Amazonką na powstanie tornada w Teksasie.Na szczęście nie wszystkie tezy pozytywne dla rynku kapitałowego można zaliczyć do kategorii mitów. Z pewnością do tej grupy nie należy twierdzenie o dużym prawdo podobieństwie wieloletniego szybkiego wzrostu gospodarczego naszego kraju. Również opinie określające globalną sytuację ekonomiczną jako stosunkowo bezpieczną dla utrzymania obecnego tempa rozwoju (około 5 proc. rocznie) należałoby uznać za uzasadnione. Wiele więc wskazuje na to, że na kształtowanie się negatywnych (zbyt pesymistycznych) mitów inwestycyjnych przyjdzie nam jeszcze poczekać.

GŁÓWNY EKONOMISTA NOBLE BANKU