Poprawa nastrojów podczas wtorkowej sesji na porządku dziennym stawiała sprawę ustanowienia nowego rekordu przez WIG20. Rzeczywiście byliśmy wczoraj świadkami próby pokonania lutowej górki. Choć wydawała się być na wyciągnięcie ręki, to jednak ostatecznie zamknięcie wypadło nieznacznie poniżej niej. Czy jednak kwestia pokonania poprzedniego szczytu jest dla WIG20 aż tak istotna? Można mieć wątpliwości. Od wielu miesięcy ustanawianie przez ten indeks nowego maksimum nie okazywało się żadnym przełomem.

Z punktu widzenia oceny koniunktury na całym parkiecie dużo istotniejsze było zachowanie wskaźnika szerokiego rynku, czyli WIG. Równocześnie nawet, gdyby wczoraj rekord WIG20 padł, to też należałoby podchodzić do tego z dużą rezerwą. Notowania w górę ciągnął przede wszystkim KGHM. Natomiast reszta dużych firm nie budziła wśród inwestorów większych emocji. Te skupiały się znów przede wszystkim na mniejszych firmach.

Optymizm inwestorów, znajdujący odzwierciedlenie w wysokich wycenach, jakie akceptują w przypadku tych spółek, skłania do coraz większych obaw. Do tej pory na równi z fundamentami i wycenami stały kwestie związane z przepływami kapitału, czyli przede wszystkim środkami pozostającymi w dyspozycji naszych funduszy. Taka sytuacja znajdował odbicie w wynoszeniu na bardzo wysokie poziomy firm o dobrej kondycji finansowej. Z czasem inwestorzy stopniowo zaczynali się skupiać na walorach, które kreśliły znakomite perspektywy i to były już działania o znacznie większym ryzyku.

Nie do końca wiemy, czy zamierzenia uda się im zrealizować. Jednak w ostatnim czasie nastała moda na przedsiębiorstwa o wątpliwej kondycji finansowej i to jest sygnał akceptacji przez inwestorów jeszcze wyższego ryzyka. Tutaj chodzi o czystą spekulację. To zaś potwierdzenie, że trudno jest znaleźć atrakcyjne fundamentalnie cele inwestycyjne. Stąd bierze się przekonanie, że taka biała gorączka dotycząca notowań firm, którymi dotąd nie interesowali się inwestorzy, jest na dłuższą metę złym sygnałem dla rynku.