Z sygnałów, które płyną z rządu, wynika, że do uwolnienia rynku energii elektrycznej mamy jeszcze długą drogę. A czasu zostało niewiele - mniej niż trzy miesiące. Pozostaje mieć nadzieję, że zdążymy. Inaczej możemy zapłacić słone kary. Jak wysokie?
Z branży energetycznej dochodzą głosy, że Komisja Europejska naliczy Polsce dziesiątki tysięcy euro za każdy dzień opóźnienia. Jednak eksperci ostrzegają: straszenie karami unijnymi jest bez sensu. Zanim wyjdzie na jaw, że nie zdążyliśmy z utworzeniem sprawnego rynku energii, minie sporo czasu. A my zdążymy nadrobić zaległości. Większym zagrożeniem jest to, że sami będziemy sobie szkodzić. Brak konkurencji na rynku oznacza wyższe ceny. To z kolei przełoży się na wyższe rachunki za prąd. Pierwszy lipca tego roku ma być dla polskiego sektora energetycznego magiczną datą. Powinniśmy tego dnia uruchomić konkurencję w tej branży. Wszyscy odbiorcy energii powinni dostać możliwość swobodnego wyboru firmy, która dostarcza im energię do domu. Ten mechanizm ma być wspomagany przez utworzenie niezależnych Operatorów Systemów Dystrybucyjnych. Teraz zakłady energetyczne łączą działalność przesyłową z obrotem. Od lipca - według prawa - nie będzie im wolno tego robić.
Ale jak się mają podzielić?
W Polsce działa 14 spółek dystrybucyjnych, tylko dwie są sprywatyzowane. Podczas rozmów o wydzielaniu OSD oprócz zarządów poszczególnych firm do głosu włączają się też związkowcy. Na mocy podpisywanych wcześniej porozumień dostali prawo do wyrażania zgody na rządowe propozycje. Jak już pisaliśmy w "Parkiecie", do 20 kwietnia ministerstwa skarbu i gospodarki chcą zakończyć przedłużające się debaty nad sposobami wydzielenia OSD. Na razie wszystko wskazuje na to, że najpowszechniejszy będzie model, zgodnie z którym "na zewnątrz" wydzielona zostanie część firmy, zajmująca się obrotem.
Prawdziwa ekwilibrystyka