Czy w rynku pierwotnym drzemie jeszcze potencjał?

Aktywnie gra na giełdzie sto razy więcej osób niż uczestniczy w ofertach pierwotnych akcji. Za interesowanie jest więc nikłe, ale paradoksalnie i tak w wielu przypadkach zlecenia drobnych inwestorów są w bardzo dużym stopniu redukowane

Aktualizacja: 22.02.2017 16:33 Publikacja: 06.04.2007 08:51

Najwięcej inwestorów w okresie od początku 2006 r. przyciągają oferty pierwotne realizowane przez UniCredit CA IB Polska oraz CDM Pekao. Przeciętnie po ponad 4 tys. osób. Najskuteczniejsze w pozyskiwaniu kapitału są domy maklerskie BOŚ, Capital Partners oraz Polonia Net. W nich na sprzedawane akcje o wartości 1 mln zł przypadało aż po ponad 450 inwestorów. Te cyfry wypadają jednak blado na tle osiągnięć z przeszłości.

Nieosiągalny rekord?

W historii GPW dwie oferty wyróżniły się zdecydowanie, jeśli chodzi o frekwencję inwestorów. Jesienią 2004 roku akcje PKO BP sprzedawał Skarb Państwa. Wtedy blisko 65 tys. osób założyło lokaty prywatyzacyjne, które upoważniały do objęcia akcji w ofercie, a dodatkowo złożono blisko 142 tys. zleceń kupna papierów. Możliwe było złożenie przez jednego inwestora kilku zleceń, więc brakuje konkretnej informacji, ile osób się na to zdecydowało. Nie był to jednak rekord wszech czasów pod względem liczby zapisów. Około 830 tys. ludzi zapisało się na akcje Banku Śląskiego w 1994 roku. Trzeba jednak pamiętać, że w tym przypadku rekiny masowo wykorzystywały pełnomocnictwa wystawiane przez osoby, które nigdy samodzielnie i za własne pieniądze nie kupiłyby akcji.

Po ponad 100 tys. ludzi przyciągały jeszcze zapisy na akcje PKN Orlen (176 tys. w pierwszej ofercie), TP (132 tys.), Banku Handlowego (140 tys.), PBK (obecnie w strukturze BPH, 116 tys.) i KGHM (189 tys.).

Na tym tle obecne wyniki wypadają bardzo mizernie.

Marka przyciąga

Prywatyzacje państwowych gigantów (np. Telekomunikacji Polskiej, Orlenu, Pekao czy KGHM) również przyciągały rzesze inwestorów. To pokazuje, w jak dużym stopniu na rynku pierwotnym liczy się marka, znajomość firmy, korzystanie z jej usług. Ale były też i oferty publiczne spółek dobrze rozpoznawalnych, a cieszących się znacznie mniejszym zainteresowaniem. To choćby Budimex, Dębica czy TVN. W ich przypadku wartość sprzedawanych pakietów była nieporównywalnie mniejsza.

Gdyby więc spojrzeć w przyszłość jedynie przez pryzmat siły oddziaływania marek poszczególnych przedsiębiorstw, to perspektywy rozwoju naszej giełdy nie wyglądałyby zachęcająco. Potencjalnych debiutantów o "sile rażenia" zbliżonej do PKO BP czy wcześniej PKN Orlen, TP albo Pekao nie ma już zbyt wielu. Na liście czeka PZU, w dalszej kolejności Polska Grupa Energetyczna (ogromna firma, ale o nieznanej marce), LOT (znana marka, ale kondycja budzi wątpliwości).

Zresztą giełda to miejsce przede wszystkim pozyskiwania kapitału na rozwój, a nie tylko pozbywania się akcji przez dotychczasowych właścicieli. A pieniędzy na inwestycje potrzebują w większości przedsiębiorstwa na dorobku, których gwiazdy mogą rozbłysnąć dopiero w przyszłości, jeśli uda im się zrealizować plany.

Takich przykładów jest już sporo. LPP, które dzięki pieniądzom z giełdy rozwinęło sieć salonów odzieżowych Reserved i Cropp. Cersanit, który stał się liderem na rynku ceramiki łazienkowej. Getin, coraz ważniejszy gracz na rynku bankowym.

Sprzedaż akcji przez firmy świadczące powszechnie znane usługi, wytwarzające przez wszystkich znane produkty, o ugruntowanej marce, to bardziej wyjątek niż reguła na rynku pierwotnym.

Bezbolesna

szkoła inwestowania

Co zrobić, by zwiększyć zainteresowanie przeciętnego Polaka lokowaniem pieniędzy na rynku pierwotnym, czyli w miejscu, gdzie przedsiębiorstwa pozyskują kapitał na rozwój? Czy drobni inwestorzy są w ogóle tutaj potrzebni, skoro instytucje finansowe (np. fundusze emerytalne czy inwestycyjne) puchną od nadmiaru gotówki i szukają atrakcyjnych celów? Może dotarcie z ofertą do szerokiego grona osób to jedynie zbędny wydatek przy ofertach publicznych?

Drobni inwestorzy są solą w oku każdego rynku finansowego. Dzieje się tak dlatego, że zapewniają mu płynność, bo znacznie częściej niż w przypadku inwestorów instytucjonalnych zawierają transakcje.

Rynek pierwotny to także najmniej wymagające pole do nauki zasad inwestowania. Statystyki dają działającym tutaj inwestorom bardzo duże szanse na zwycięstwo. Mniej więcej dwie trzecie debiutujących przedsiębiorstw przynosi zyski podczas pierwszych notowań. Ten odsetek jest jeszcze większy w przypadku firm prywatyzowanych przez Skarb Państwa. Średnio podczas pierwszej sesji giełdowej można zarobić około 20 procent. Wprawdzie z nowymi spółkami wiąże się większe ryzyko (co innego papierowe obietnice, a co innego ich realizacja w rzeczywistości), ale ma to głównie znaczenie w dłuższym terminie. Wysokość przebicia na debiucie jest raczej wypadkową dość prostych czynników: ceny emisyjnej akcji, skali redukcji zapisów, koniunktury giełdowej między przeprowadzeniem publicznej oferty a pojawieniem się akcji na giełdzie.

Siła promocji

Większe grono osób lokujących pieniądze na rynku pierwotnym oznaczałoby dla spółek - emitentów akcji - oraz ich właścicieli, sprzedających akcje, większe możliwości osiągnięcia lepszej ceny. Nie tylko z powodu większego popytu. Przed drobnymi inwestorami dużo łatwiej niż przed instytucjonalnymi jest ukryć wszelkie niedociągnięcia dotyczące kondycji fundamentalnej spółek, poza tym są oni bardziej podatni na działania promocyjne. Ułatwia to ustalenie emitentowi atrakcyjnej ceny emisyjnej.

Obecność podczas IPO dużej liczby inwestorów jest także korzystna dla instytucji finansowych, np. biur maklerskich i banków, które gromadzą (a czasem przetrzymują) ich pieniądze czy udzielają im kredytów. Ponadto właśnie inwestorzy indywidualni przyczyniają się do tego, że cena akcji podczas debiutów jest wyższa niż podczas IPO. Ich duże zainteresowanie ofertą tworzy dobry klimat podczas pierwszych notowań. Nieprzypadkowo przebicia na debiucie są największe w przypadkach tych firm, których sprzedaży akcji towarzyszyły wysokie redukcje zleceń i którym udawało się ustalić cenę emisyjną na maksymalnym poziomie wcześniej ustalonego przedziału.

Za mało edukacji

Co zrobić, żeby grono indywidualnych inwestorów biorących udział w ofertach pierwotnych było szersze? Po pierwsze, edukować. Tymczasem edukacja giełdowa skupia się głównie na zachęcaniu przedsiębiorstw do pozyskiwania kapitału poprzez giełdę, a w niewielkim stopniu skierowana jest do potencjalnych inwestorów. Mogliby oni poznać procedurę zapisów, dowiedzieć się, jak wybierać spółki w ofertach pierwotnych, ile można na nich zarobić, czy warto trzymać akcje debiutantów przez dłuższy czas, czy lepiej pozbywać się ich zaraz po wejściu na giełdę. Jakie ryzyko wiąże się z wykorzystywaniem kredytów przy zapisach...

To rola dla GPW i dla domów maklerskich, i wreszcie dla samych emitentów.

Ci ostatni odgrywają ważną rolę. Spółki podejmują wysiłki, by dotrzeć z ofertą akcji do jak najszerszego grona osób, choć to wiąże się z wydatkami.

Część firm łączy działania w tym kierunku z promocją oferty oraz z promocją swoich produktów i własnej marki. Na to potrzebne są duże pieniądze, zwłaszcza jeśli promocja ma docierać do szerokiego grona odbiorców.

Ale mają szanse się zwrócić. Publiczna sprzedaż akcji i późniejszy debiut giełdowy to okazja do zwiększenia rozpoznawalności marki, przedstawienia oferty handlowej i zainteresowania nią potencjalnych klientów. Spółki jednak podchodzą do tego różnie. Inwest Consulting podczas IPO na promocję wydał jedynie 23 tys. zł, B3System 39 tys. zł. Kolastyna natomiast przeznaczyła na ten cel aż ponad 3 mln zł, czyli przeszło 40 proc. wszystkich wydatków związanych z publiczną sprzedażą akcji.

Ważna dostępność oferty i czasem promocja

Więcej pochłonęły jedynie wydatki na promocję Multimediów, ale była to też największa oferta akcji w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy.

W relacji do wartości akcji przeznaczonych dla inwestorów detalicznych najwięcej na promocję wydają firmy, które na parkiet wprowadza dom maklerski IDMSA. W ostatnich dziewięciu ofertach było to średnio 8,6W przypadku spółek, gdzie oferującym był Dom Maklerski BISE, było to jedynie 0,36 proc. Dla większości spółek wprowadzanych na parkiet przez IDMSA ważna jest marka. Są to choćby Kolastyna, Monnari, Gino Rossi, Bankier.pl. Wydatki na promocję oferty mają więc szansę przełożyć się także na wyniki działalności tych przedsiębiorstw.

Porównując wydatki na promocję z całkowitymi kosztami oferty, również w przypadku IDMSA odsetek jest największy. Wynosi przeciętnie 30,5 proc. Dla spółek "ze stajni" Polonii Net było to 23,8 proc., a PKO BP - 19,7 proc. Najmniej na promocję w stosunku do całkowitych kosztów wydawały firmy wprowadzane przez ING Securities (4,6 proc.) oraz DM BISE (6,3 proc.). Trudno jednak ocenić, czy wydatki na promocję mają przełożenie na liczbę zebranych zapisów. Trudno, bo nie bardzo można odróżnić, w jakim stopniu zainteresowanie inwestorów jest pochodną działań marketingowych, a w jakim dotychczasowej znajomości firmy.

Wydaje się jednak, że nie jest to kluczowy czynnik. W ofertach przygotowywanych przez IDMSA na marketing idzie relatywnie sporo pieniędzy, a liczba zapisujących się osób jest niewielka - średnio 976. Można byłoby to zrzucać na karb niewielkiej wartości ofert. Nie wyjaśnia to jednak sytuacji w pełni. Wydaje się, że istotna jest dostępność oferty. IDMSA wykorzystuje przy sprzedaży papierów głównie własne punkty obsługi klienta (POK). Jest ich niewiele. Polonia Net, która też ma niewiele POK-ów, przyciąga znacznie większe grono inwestorów (przeciętnie 3477). Wpływ na to może mieć fakt, że sprzedaż akcji odbywa się często przez giełdę, w efekcie czego klienci mogą zapisać się na akcje w swoim biurze maklerskim bez konieczności udania się do wyznaczonych placówek prowadzących dystrybucję.

Dostępność oferty byłaby wytłumaczeniem, dlaczego stosunkowo dużą liczbę zapisów zbiera także DM PKO BP (przeciętnie 2915), CDM Pekao (4130), DM Polonia Net czy DM BISE (3902). Dwa pierwsze mają dużą sieć własnych punktów oraz wykorzystują placówki macierzystych banków. Dwa ostatnie tworzą duże konsorcja sprzedające akcje.

Gdzie są najbogatsi klienci?

Interesujące jest też zestawienie liczby zebranych zapisów w ofertach publicznych z wielkością transz przeznaczonych dla indywidualnych inwestorów. Im więcej inwestorów przypadających na tę samą wartość oferty, tym większe zainteresowanie nią. Okazuje się, że na akcje o wartości 1 mln zł najwięcej inwestorów przypadało w DM BOŚ, DM Polonia Net, a także w DM Capital Partners i DM Ipopema. Te dwa ostatnie przeprowadziły jednak tylko po jednej ofercie w analizowanym okresie. We wszystkich tych przypadkach liczba inwestorów na akcje o wartości 1 mln zł oferowane w transzy detalicznej przekroczyła 300. W przypadku ING Securities oraz Penetratora (przeprowadził tylko jedną ofertę w analizowanym okresie) było to po mniej niż 50 osób.

Takie relatywne spojrzenie w lepszy sposób pokazuje, które biura przyciągają największą liczbę drobnych inwestorów. Gdy pod uwagę bierzemy bezwzględne cyfry, to wtedy w dużym stopniu zainteresowanie ofertą jest wypadkową wartości sprzedawanych akcji. W takim przypadku lepiej natomiast widać zasobność inwestorów uczestniczących w poszczególnych ofertach.

Im mniejsza liczba inwestorów przypadająca na akcje o wartości 1 mln zł, tym większa przecież wartość pojedynczego zapisu złożonego przez inwestora. Pod tym względem zdecydowanie wyróżnia się IDMSA. Przeciętnie na inwestora przypada zapis o wartości 422 tys. zł. W przypadku znajdujących się na drugim biegunie DM Penetrator i Polonia Net jest to odpowiednio jedynie 52 tys. zł i 66 tys. zł. Te dysproporcje mogą wynikać nie tylko z zamożności osób uczestniczących w ofertach realizowanych przez te biura, ale również ze skali wykorzystywania kredytów.Jest dobrze, ale zawsze może być lepiej

Maria Dobrowolska, prezes Izby Domów Maklerskich

Blisko 2300 osób uczestniczących przeciętnie w każdej z ostatnich ponad 40 ofert pierwotnych to bardzo dobry wynik. Musimy pamiętać, że inwestycje na rynku kapitałowym nie cieszą się u nas taką popularnością, jak w rozwiniętych krajach. Jesteśmy dopiero na drodze ku temu, by lokowanie części oszczędności w sposób pośredni lub bezpośredni na giełdzie było naturalne dla przeciętnego Polaka. Nie oznacza to jednak, że liczba osób uczestniczących w zapisach nie mogłaby być większa. Zawsze może być lepiej. Tu stykamy się z problemem edukacji ekonomicznej społeczeństwa. W tym zakresie środowisko robi wiele, ale też bardzo dużo jeszcze jest do zrobienia.

Te 2300 osób może wydawać się niewielką liczbą w porównaniu z liczbą aktywnych rachunków inwestycyjnych, których w minionym roku było blisko 230 tysięcy. Pamiętajmy jednak, że nie wiemy, czy i w jakim stopniu osoby w poszczególnych ofertach się powtarzają - w rzeczywistości aktywnych inwestorów na rynku pierwotnym może być więc więcej, niż wynika z suchych cyfr. Nie zmienia to faktu, że w przypadku najbardziej atrakcyjnych ofert publicznych, co do których prawdopodobieństwo udanej inwestycji jest wysokie, powinniśmy dbać o to, by dostęp inwestorów indywidualnych był jak największy, by przeznaczano dla nich jak największą pulę akcji. Trzeba oczywiście przy tym brać pod uwagę interes emitenta, ale również warto pamiętać, że pierwsze pozytywne doświadczenia inwestorów są najlepszą zachętą do zainteresowania się rynkiem giełdowym. To w dłuższej perspektywie jest korzystne również dla emitentów. Im więcej inwestorów, tym niższy koszt pozyskiwania kapitału.

W inwestorach indywidualnych jest potencjał

Beata Jarosz, wiceprezes GPW

Jesteśmy bardzo zadowoleni z liczby osób uczestniczących w ofertach na rynku pierwotnym. Biorąc pod uwagę niezbyt duże rozmiary emisji przeprowadzanych w ostatnich kilkunastu miesiącach, jest to wynik tym bardziej zasługujący na uwagę. Popularności rynkowi pierwotnemu przysparzają spore zyski, jakie można uzyskać podczas debiutu spółek. Wysokie redukcje zapisów wskazują na to, że emisje mogą być większe. Bez problemów znajdą się nabywcy. Równocześnie przypuszczam, że jednocześnie z uruchomieniem w połowie tego roku rynku dla mniejszych spółek zainteresowanie inwestorów rozłoży się bardziej równomiernie. Część z nich zapewne zaakceptuje wyższe ryzyko i będzie uczestniczyć w zapisach na akcje takich firm.

Nie ustajemy przy tym w działaniach, by jeszcze bardziej zwiększyć zainteresowanie ofertami pierwotnymi. Prospekty emisyjne można znaleźć na naszych stronach internetowych, razem ze Stowarzyszeniem Inwestorów Indywidualnych organizujemy IPO Day - konferencje dające szansę inwestorom na spotkania z zarządami spółek zmierzających na giełdę. W ciągu roku odbywamy kilka road shows (prezentacji - red.) po świecie, szczególnie przed emisjami pierwotnymi. Od wielu lat prowadzimy w całej Polsce kursy szkoły giełdowej, przybliżając inwestorom i potencjalnym inwestorom zasady funkcjonowania giełdy. Trudno ocenić, jak duży jest potencjał indywidualnych inwestorów przy zapisach na akcje w ofertach publicznych. Ich zainteresowanie jest uzależnione od bardzo wielu czynników. Nie ma jednak wątpliwości, że ten potencjał jest, a spółki nie mają problemów ze znalezie- niem chętnych do kupna ich akcji.

Duże redukcje odstraszają inwestorów

Radosław Olszewski,

prezes DM BOŚ

Patrząc na liczbę klientów składających zapisy w ofertach, należy ocenić ją jako stosunkowo niewielką. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę, że wartość wielu emisji akcji jest mała (do 50 mln zł), liczba zapisujących gwarantuje nie tylko powodzenie emisji, ale też w wielu przypadkach prowadzi do bardzo dużych redukcji zapisów. Spodziewana bardzo wysoka skala redukcji powoduje, że część inwestorów rezygnuje całkowicie z udziału w ofercie, nie chcąc bezowocnie zamrażać swojego kapitału na kilka dni czy ponosić kosztów kredytowania, które przy dużych redukcjach mogą się nie zwrócić. Analizując liczbę zapisów klientów w transzach otwartych, zwraca uwagę bardzo duże zróżnicowanie, jeśli chodzi o najpopularniejsze oferty (ponad 10 tys. zapisów) i te cieszące się najmniejszym wzięciem (ponad 100). Na popularność oferty wpływają głównie dwie grupy czynników. Pierwsza to jakość oferty, wielkość spółki, szeroko rozpoznawalna i uznana marka emitenta (np. Ruch, Dom Development). Druga zaś to dostępność oferty dla inwestorów. Widać, że nawet spółki o mniejszych rozmiarach (np. Źurawie, Unima 2000) potrafią zainteresować akcjami kilka tysięcy inwestorów. W tych emisjach biura oferujące akcje zdecydowały się na prowadzenie sprzedaży za pośrednictwem giełdy, zapraszając tym samym do współpracy wszystkie biura maklerskie. Oceniam, że w sytuacji pogorszenia rynku i większych ofert ten sposób dystrybucji będzie częściej stosowany.

Biura maklerskie starają się przyczynić do zwiększenia popularności rynku pierwotnego. Pracownicy naszego biura mogą dokonać w imieniu klienta zapisu w ofercie pierwotnej (u każdego brokera).

To marny wynik

Krzysztof Jedlak, "Parkiet"

Jestem trochę zdumiony opiniami, że liczba inwestorów indywidualnych - nawiasem mówiąc, zawyżona z powodu takich ofert, jak sprzedaż akcji Ruchu - biorących udział w IPO jest wysoka lub satysfakcjonująca. Oczywiście, pośrednie inwestycje giełdowe, w tym na rynku pierwotnym, zyskują bardzo na popularności. Polacy obowiązkowo oszczędzają w OFE, coraz chętniej też - całkiem dobrowolnie - w funduszach inwestycyjnych. Ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że w 40-milionowym kraju, przy rozpędzonej gospodarce, wielkich zyskach giełdowych w ostatnich kilku latach (tak na rynku pierwotnym, jak i wtórnym), czyli w czasie najprawdziwszej, działającej na wyobraźnię hossy, dwa tysiące inwestorów uczestniczących w ofercie to dobry wynik.

Gdyby mowa była o dwustu tysiącach - to co innego. Bo albo mamy 200 tys. naprawdę aktywnych inwestorów i mamy dobrze rozwijający się rynek z prawdziwego zdarzenia - albo raczej mamy tylko rozgrzany ryneczek.

Osobiście wolałbym rynek z prawdziwego zdarzenia - nie tylko w czasie spektakularnej hossy. Dodatkowo oczywiście 2 mln osób może inwestować na GPW za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, zaś 20 mln - za pośrednictwem OFE. Jesteśmy nawet dość blisko tych wyników. To pokazuje przy okazji, ile jest jeszcze w kwestii rynku pierwotnego i inwestycji bezpośrednich do zrobienia. Warto zakasać rękawy, kiedy moment jest odpowiedni. Lepszy może się długo nie zdarzyć.

Ryzykowne życzenie pobicia rekordu

Krzysztof Stępień, "Parkiet"

Rekord liczby zapisów w ofercie publicznej, ustanowiony w trakcie prywatyzacji Banku Śląskiego w 1994 r., jest jednym z ostatnich, którego do dziś nie udało się pobić. Inny rekord to również liczba pojawiających się nowych firm na parkiecie. Do poziomu z 1998 roku w dalszym ciągu sporo brakuje. O ile nie mam wątpliwości, że warto życzyć naszej giełdzie jak największej liczby nowych firm, o tyle nie jestem pewien, czy korzystne byłoby pobicie pierwszego ze wspomnianych rekordów. Powinniśmy dążyć do tego, by zwiększać popularność giełdy w społeczeństwie. Ten proces stopniowo postępuje.

Równocześnie jednak nie można zapominać, że inwestycje giełdowe nie są dla wszystkich. Gdy interesuje się nimi skrajnie duża liczba osób, na własną rękę podejmujących ryzyko ulokowania na parkiecie oszczędności, jest to zazwyczaj niepokojący sygnał. Jeśli w takiej sytuacji koniunktura na rynku odwraca się - decyzje rozczarowanych nowych inwestorów długo odbijają się na kondycji giełdy.

Inna sprawa, że przez kilkanaście lat Polacy zmienili swoje

przyzwyczajenia dotyczące lokowania oszczędności. Miejsce indywidualnych inwestycji coraz

częściej zastępują produkty

instytucji finansowych.

W efekcie zapewne już znacznie więcej osób niż w 1994 r. bierze udział w zapisach na rynku pierwotnym - za pośrednictwem OFE czy funduszy inwestycyjnych.

Ty

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy