Ministerstwo Finansów rozważa pierwszą w historii ofertę obligacji 30-letnich o stałym oprocentowaniu na rynku krajowym. Do tej pory tak długie terminy zapadalności stosowane były tylko przy emisjach kierowanych do zamkniętych grup inwestorów (tzw. private placement) i to na rynkach zagranicznych. Ale dość rzadko. Ostatnio w 2005 r., kiedy MF sprzedało na rynku zagranicznym najpierw 30-latki, potem 50-latki w pakietach po 500 mln euro, o kuponie odpowiednio 4,25 i 4,45 proc. rocznie. "Najpóźniej" spłacanym papierem emitowanym w ofercie publicznej pozostają wciąż 20-latki. Oferowane są dwa razy do roku.
Resort otrzymuje jednak coraz częściej sygnały od inwestorów, że przydałyby się dłuższe terminy. Pierwszą grupą zainteresowanych są zagraniczne fundusze inwestycyjne. Zachętą do trzymania dłuższych polskich obligacji są dla nich ostatnie podwyżki ratingu Polski przez agencje Fitch i Standard&Poor?s. Część funduszy woli nabyć papiery w ramach private placement. Taka transakcja mogłaby zostać szybko zawarta. W takim wariancie MF nie musi bowiem organizować przetargu.
Niektórzy inwestorzy, jak również sam resort, opowiada się jednak za ofertą publiczną. Taka formuła jest szczególnie atrakcyjna dla polskich funduszy emerytalnych i ubezpieczycieli (zapewnia większą płynność). Rząd z kolei zyskuje możliwość porównania się z najbardziej dojrzałymi rynkami, gdzie emisje 30-latek to standard (np. USA).
W tej chwili trwają prace nad ofertą. MF nie chce się wypowiadać co do ewentualnego terminu i wielkości emisji. - Nie wiemy, czy nasz rynek jest dostatecznie dojrzały do obligacji o tak długim terminie zapadalności, sprzedawanych w ofercie publicznej - tłumaczy Piotr Marczak, dyrektor Departamentu Należności i Zobowiązań Finansowych Państwa. Nieoficjalnie jednak mówi się, że najlepiej byłoby sprzedawać 30- latki tuż przed wakacjami, czyli w czerwcu.
MF wciąż liczy, że uda się przedterminowo spłacić dług wobec państw-wierzycieli zgromadzonych w Klubie Paryskim (wart teraz około 18 mld zł). - Cały czas deklarujemy wolę wykupu. Ale czy to się uda, zależy od pożyczkodawców. Rozumiemy ich uwarunkowania i wynikające z nich problemy. Dla wielu z nich to niełatwa decyzja - mówi P. Marczak.