Pięciu najlepiej opłacanych menedżerów funduszy hedgingowych za Atlantykiem zabrało w zeszłym roku do domu po ponad miliardzie dolarów - podał magazyn "Trader Monthly". Wśród czołowej setki rankingu płac średnie zarobki wyniosły 241 milionów dolarów.
Listę otworzył John Arnold, 33-latek w przeszłości związany z Enronem, który zainkasował między 1,5 a 2 mld USD. Czterech pozostałych "miliarderów" to James Simons z Renaissance Technologies, Edward Lampert z funduszu ESL, weteran z rynku ropy T. Boone Pickens oraz Steve Cohen z SAC Capital Advisors.
Prowadzony przez Arnolda fundusz Centaurus bardzo trafnie inwestował na rynku gazu ziemnego. Obstawiał zmiany cen niemal dokładnie przeciwnie do inwestycji funduszu Amaranth Advisors. O tym ostatnim zrobiło się głośno jesienią, gdy zbankrutował, pozbawiając inwestorów kilku miliardów dolarów. Centaurus Arnolda osiągnął tymczasem stopę zwrotu 317 proc. przed pobraniem prowizji.
Menedżerowie funduszy hedgingowych mogą liczyć na krociowe dochody właśnie dzięki prowizjom - procentowi od pieniędzy zarobionych dla inwestorów. Dodatkowo wstępne opłaty za samo przystąpienie do takiego funduszu są wyższe niż w przypadku "zwykłych" funduszy inwestycyjnych.
Lokować w podmiotach hedgingowych mogą zazwyczaj tylko bogate osoby, mające ponad milion dolarów. Aktywa funduszy hedge w ciągu trzech lat urosły dwukrotnie i przekroczyły 2 bln USD.