Wtorek był kolejnym dniem silnych wzrostów wybranych małych i średnich spółek. Ten segment rynku można podzielić na kilka kategorii. Jednym są spółki nie-prowadzące jakiejkolwiek sensownej działalności (lub dopiero co "przebranżowione"), za to obiecujące duże zyski i ich dynamikę. Inną - firmy zapowiadające emisję akcji lub (w wariancie bardziej wyrafinowanym) split i emisję akcji z prawem poboru. Dalej firmy bez zysków (czasem nawet z minimalną sprzedażą), za to z dobrymi "newsami" (urastającymi do miana być lub nie być danej spółki), jak np. jakiś jednorazowy kontrakt na parę milionów złotych (przychodów, nie zysku) prowadzący do zwielokrotnienia wyceny spółki czy np. pojawienie się w gronie udziałowców firmy z raju podatkowego. Nie należy oczywiście zapominać o spółkach z niskim free float i spółkach, dla których nie da się policzyć wskaźnika cena/zysk, a także o tych, które zajęły się branżą deweloperską, będącą "bez wątpienia" gwarantem sukcesów i zysków. Osobną kategorią objąłbym firmy, w które zaangażowały się krajowe instytucje finansowe i którym jest po drodze z ciągłym wzrostem notowań tych firm.
Mam wątpliwości, kto faktycznie angażuje się w spekulację spółkami z tych kategorii i na ile jest to skuteczny mechanizm do pomnażania wartości niewiele wartych spółek. Czy kupowanie planów jest w tej chwili jedyną skuteczną strategią inwestycyjną? Czy to wszystko, na co stać spółki i inwestorów? A propos obrotów i uwikłania w spekulacje - zastanawia mnie, czy gdy malutka spółka (notująca stratę za 2006 rok i roczny obrót rzędu kilkunastu mln zł) realizuje na jednej sesji obrót większy niż TP czy Pekao i PKN razem wzięte, to jest to normalne? Może i tak, ale jako komentator rynku wolałem, gdy prym wiodły spółki z WIG20, a wyceny miały charakter fundamentalny i to mimo że również brały pod uwagę planowane przedsięwzięcia i perspektywy. Taki rynek jak obecnie nie budzi zaufania, stąd wątpliwości, kto i za czyje pieniądze uwikłał się w spekulacje na tak szeroką
skalę.