Umacniający się złoty oraz taniejące nasze obligacje to zjawisko niezbyt często obserwowane na rynku finansowym w ostatnich latach. Koszyk walut, złożony po połowie z euro i dolara, kosztował wczoraj najmniej od połowy grudnia minionego roku - 3,342 zł. Natomiast rentowność obligacji 10-letnich zwiększyła się do najwyższego poziomu od sześciu miesięcy - 5,28 proc. Podobnie silna zależność, jak obecnie, w ostatnich kilku latach występowała sześć razy. Każdorazowo wskazywała na punkt zwrotny dla obu lub któregoś z tych rynków. Jest to zrozumiałe. Perspektywa spadku cen (wzrostu rentowności) obligacji zniechęca do ich trzymania zagranicznych inwestorów. Jeśli decydują się na sprzedaż papierów skarbowych, zaczynają wywierać presję na drożejącego złotego. Może być też inaczej - zniżkujący złoty dla zagranicznych inwestorów powoduje obniżenie cen obligacji wyrażonych w walutach, co może skutkować dodatkowym popytem na nie.
Jeśli więc wyraźna różnica w zachowaniu obligacji i złotego zapowiada moment zwrotny przynajmniej na jednym z tych rynków, to jak mogą się dalej potoczyć wypadki? Mimo ograniczonego zaangażowania w nasze obligacje inwestorów zagranicznych spadek ich notowań jest złym prognostykiem dla złotego. Przyczyn słabej postawy papierów skarbowych trzeba upatrywać na świecie - dochodowość 10-letnich obligacji w Niemczech wzrosła do najwyższego poziomu od września 2004 r. To pochodna groźby dalszych podwyżek stóp w strefie euro. Ostatni komunikat po posiedzeniu amerykańskiego FOMC też zasugerował gotowość do podniesienia kosztów pieniądza. Stanowi to czynnik ryzyka dla globalnej koniunktury.