Nadeszła wiekopomna chwila - orzekł niejeden polski kibic. Sterany stadionowymi bójkami, sfrustrowany niewiarygodną, nikczemną korupcją działaczy, sędziów i piłkarzy, zmęczony czekaniem na prawdziwe tryumfy sportowe, miał przedwczoraj swoją chwilę radości. Entuzjazm i euforia pozostaną z nami jakiś czas. A potem? Potem dobrze by było wziąć się do porządnej roboty.
Gdybym był zagorzałym kibicem z innego kraju, czym prędzej wybrałbym się zobaczyć miejsca, w których odbędzie się jedna z moich ulubionych imprez. Żeby rozpoznać teren. Jeśli zdecydowałbym się na podróż samolotem, przy odrobinie szczęścia wylądowałbym na Okęciu, prowincjonalnym, ale dość schludnym lotnisku. Później jadąc dziurawymi, nierównymi ulicami, w korku, dotarłbym do centrum Warszawy. Na chwilkę wpadłbym na Starówkę, może do Muzeum Powstania, jak prawdziwy turysta. A później mógłbym spokojnie przejść do rzeczy - zwiedzić obiekty sportowe. W pierwszej kolejności - stadion narodowy.
Zdziwiłbym się trochę, że nie dojadę tam metrem. Z dwojga złego - kolejka czy zatłoczony autobus - wybrałbym na swoje nieszczęście to pierwsze. Warszawa Stadion, nazwa niemal prorocza. Wysiadam i lekka konsternacja. Pod stadionem Wembley też jest targ, ale trochę jednak mniejszy i nie ma tylu slamsowatych straganów. I jest znacznie czyściej. Mimo wszystko przy odrobinie szczęścia dopchałbym się do stadionu, a potem wystarczyłaby szczypta wyobraźni, abym uwierzył, że oglądam obiekt wzniesiony nie przez starożytnych Rzymian (co tłumaczyłoby, dlaczego przypomina starodawną ruinę), lecz przez budowniczych zupełnie innego ładu. Tak czy inaczej, upewniłbym się, że w Warszawie są stadiony.
Ruszam w Polskę - Poznań, Gdańsk itd. Tym razem koleją. Jeśli z cuchnącego Dworca Centralnego, to od razu pozbywam się złudzeń, że czeka mnie komfortowa przejażdżka. Ale przynajmniej podróżuję dalej. Jeśli jednak, nie daj Boże, trafiam - jadąc przez zapyziałe, szare dzielnice, gdzie wiele domów wygląda wciąż jak na zdjęciach z Muzeum Powstania - na inny dworzec, np. niewiarygodnie obskurny Wschodni, nie zdołam uwierzyć, że w ogóle można w tym kraju przemieszczać się koleją. Rezygnuję - nawet nie wiem, ile mam szczęścia, że nie wsiadłem do pociągu. Ostatecznie wynajmuję w hotelu samochód. To największy błąd. Wyjeżdżam i... będę tę podróż wspominał latami. Cudem ocalały, wracam do domu.
Tak... W ciągu pięciu lat mamy zrobić to, czego nie potrafiliśmy przez lat 500: wybudować sensowną sieć dróg, najlepiej autostrad (ci, którzy byli za granicą, wiedzą, o co chodzi - inni mogą ich zapytać, co to takiego), obwodnice - czyli takie coś, dzięki czemu można przejechać Warszawę, nie wjeżdżając do niej - nowe lotniska. Potrzebne są też linie szybkiej kolei. To znaczy szybszej od obecnej - z wizją widzianych na obrazkach w książkach dla dzieci bądź w telewizji albo w Cardiff (kolejka napowietrzna w Warszawie?) pociągach przypominających statki kosmiczne radziłbym się rozstać od razu. Poza tym potrzebne są przyzwoite dworce, hotele itd., itp.