Każdy dostrzega, że możliwości nabywcze klientów zwiększają się i na rynku sztuki raczej brakuje atrakcyjnych dzieł, niż chętnych do ich kupowania. Dużą część rynku "konsumuje" też szara strefa
Wyraźnie odczuwalne jest na rynku zwiększone zainteresowanie sztuką współczesną (autorów żyjących). Tendencja ta widoczna jest w wynikach aukcyjnych - wzrost sprzedaży o 20 proc. w stosunku do roku 2005 (z 3,2 mln zł w 2005 do 3,9 mln w 2006 roku). Rezultat ten nie imponuje jednak, jeżeli uwzględni się fakt wprowadzenia przez trzy domy aukcyjne: Agrę-Art, Rempex i Desę Unicum specjalistycznych aukcji poświęconych sztuce nowoczesnej i współczesnej.
Pomimo wzrastającego zainteresowania sztuką współczesną widoczne jest też, że jej kolekcjonerzy coraz rzadziej zaglądają na aukcje, wychodząc zapewne z założenia, że nie ma tam za bardzo czego szukać. Ich poszukiwania koncentrują się na możliwościach dotarcia bezpośrednio do artysty, rodziny lub osób z kręgu, w posiadaniu których znajdują się pożądane dzieła. Sprowadzają także z Europy Zachodniej i USA do kraju całe zbiory. W ten sposób na rynek, poza aukcjami, trafiają duże partie towaru, które są następnie rozprowadzane wśród "swoich".
Każdy prowadzący galerię dostrzega, że możliwości nabywcze klientów zwiększają się i raczej brakuje dobrych obiektów niż chętnych do ich kupowania. Pojawia się zasadnicze pytanie - na ile wyniki aukcyjne odzwierciedlają rzeczywistą sytuację polskiego rynku sztuki? Wygląda na to, że jedno z drugim ma coraz mniej wspólnego.
Skoro rynek sztuki radzi sobie dobrze, to dlaczego na aukcjach jest mizeria? Kolejny rok z rzędu nie ma elektryzujących notowań na miarę sprzedaży przez Polswiss "Rozbitka" Siemiradzkiego w 2000 roku za 2 130 000 zł. Naiwnością jest sądzenie, że dobrych i drogich obrazów na rynku od tej pory nie było. Tym bardziej że od czasu do czasu słabe prace licytowane są do kwot budzących bardziej wesołość niż zdumienie wytrawnych kolekcjonerów. Wprowadzenie z początkiem 2005 roku podatku VAT od marży, obowiązku rejestrowania sprzedających i kupujących podczas zawierania transakcji powyżej 15 000 euro i zgłaszania ich do Głównego Inspektora Informacji Finansowej oraz bardziej restrykcyjne prawo eksportowe (w dalszym ciągu na legalne wywiezienie jakiegokolwiek dzieła sztuki należy mieć albo zgodę na wywóz, albo zaświadczenie, że zgoda nie jest wymagana) skutecznie zaczęło spychać handel do szarej strefy. Dodatkową, niekorzystną okolicznością były ciągle rosnące koszty utrzymania firmy, wzrastająca konkurencyjność na rynku wynikająca także z rozwoju internetu, za pomocą którego zagraniczne galerie zaczęły sięgać po pieniądze polskiego klienta. Złe prawo i nadmierna zachłanność państwa zdają się kreować patologiczną sytuację, w której jak ryby w wodzie czują się różnego rodzaju pseudoeksperci i "doradcy". Udało im się już bowiem przechwycić najlepszą klientelę kilku warszawskich domów aukcyjnych. Zapuszczają się także do Krakowa, Poznania i Łodzi. O dziwo, ich praktyki zamiast spotkać się z zainteresowaniem właściwych organów, w tym przede wszystkim urzędu skarbowego, cieszą się afirmacją części legalnie działających antykwariuszy, którzy nie zdają sobie chyba sprawy ze strat, jakie ponoszą.