W ostatnim czasie bankowcy mają dodatkową pracę związaną z kredytami dla branży energetycznej. Sprawdzają, czy nie udzielili ich za dużo, a niektórzy wręcz zastanawiają się, komu sprzedać część z nich. O co chodzi?

Zgodnie z obowiązującymi przepisami bank może pożyczyć jednej grupie kapitałowej kwotę odpowiadającą jednej czwartej funduszy własnych. W przypadku krajowych banków oznacza to, że zaangażowanie w pojedynczy podmiot może być niewiele wyższe od dwóch miliardów złotych. To duża kwota. Ale może dojść do tego, że gdy firmy energetyczne połączą się w grupy, w niektórych wypadkach okaże się, że granica, jaką wyznaczają normy, została przekroczona.

Co wtedy? Możliwości nie brakuje. Banki mogą poprosić kredytobiorców o spłatę zadłużenia (energetyce pieniędzy nie brakuje). Mogą też pozbyć się części zaangażowania. Te, których udziałowcami są międzynarodowe grupy finansowe, mogą przekazać "nadwyżki" właścicielom. Jeśli się na to nie zdecydują, mają możliwość sprzedania ich na rynku. Zdaniem naszych rozmówców, takie oferty niedawno zaczęły się pojawiać. Ostatecznością byłoby zwiększenie funduszy własnych (na to jednak właściciele polskich banków, które w większości mają nadwyżki kapitałów, z pewnością się nie zdecydują) albo prośba do nadzoru bankowego o czasowe złagodzenie norm.

Problemy banków są szansą dla energetyków. Firmy z tej branży mogą teraz renegocjować warunki kredytów zaciąganych kilka lat temu. I znacząco ograniczyć koszty ich obsługi.