Od tygodnia już wiadomo, że futbolowe mistrzostwa Europy, czyli Euro 2012, są nasze. I tu nie ma znaków zapytania, a raczej jest wielka radość. Taka jakbyśmy od UEFA nie tylko otrzymali prawo organizacji imprezy, ale jeszcze kilku wielkiej klasy piłkarzy do naszej kadry. Niemniej cieszmy się, bo powody naprawdę mamy. Także te ze sfery ekonomii.
Od tej pory, przez kilka lat hasło "euro" wielu z nas będzie się kojarzyło bardziej z piłką nożną niż ze wspólną walutą Starego Kontynentu. Można się obawiać, że i w kręgach władzy ukształtują się podobne skojarzenia. Nie bez powodu. Sytuacja jest bowiem, jak to ładnie i eufemistycznie się określa, dosyć delikatna. Nie dość, że obecna ekipa nie pałała chęcią do szybkiego wprowadzenia euro w naszym kraju, to teraz będzie miała świetną wymówkę: futbolowe mistrzostwa.
Cóż bowiem oznaczają te dziesiątki miliardów euro i złotych, które będą wydane na inwestycje związane z mistrzostwami. Silny bodziec rozwojowy. Ale niestety i inflacyjny. Gdyby nasza gospodarka dopiero rozpoczynała fazę ożywienia, problem inflacji mógłby być zmarginalizowany, przynajmniej na kilka pierwszych lat. A my tymczasem już sięgnęliśmy fazy rozkwitu, i to bujnego. Obecne tempo rozwoju przekracza poziom potencjalny. Nasza gospodarka po prostu nie ma w tej chwili, przy obecnej strukturze, rezerw do przyspieszenia wzrostu bez wyraźnego skoku inflacji. Największą szansę widzę we wzroście efektywności pracy, szczególnie w usługach. Tylko czy przy tak nieelastycznym, skostniałym rynku pracy można na to liczyć?
Po euforii wywołanej decyzją UEFA niemal wszyscy oficjele mówili o szansie dla Polski, ale i konieczności wykonania wielkiej pracy. Przez nas wszystkich. Po to, aby za 5-7 lat z powodzeniem zakończyć proces cywilizacyjnego skoku, jaki się rozpoczął kilka lat temu. I dołączyć do grona krajów naprawdę rozwiniętych.
Tymczasem na wielki opór napotykają wszelkie próby racjonalizacji wydatków budżetowych. Mowa choćby o zdecydowanym ograniczeniu przywilejów branżowych. Co ciekawe, ten opór zaczyna się już na etapie uzgodnień w koalicji rządowej. Doskonały przykład mieliśmy w dniu przyznania Polsce organizacji mistrzostw. Równolegle z wypowiadaniem przez polityków w mediach frazesów o potrzebie wykonania wielkiej pracy, wicepremierzy nie mogli porozumieć się w kwestii ograniczenia uprawnień do wcześniejszych emerytur. Źle rokuje to zapowiadanemu powszechnemu wysiłkowi na rzecz rozwoju naszego kraju.