Na ogół od polityki makroekonomicznej wymaga się cudów. Obniżając podatki, państwo ma automatycznie zwiększyć inwestycje i zmniejszyć bezrobocie. Rozdając na lewo i prawo ulgi podatkowe, państwo ma uchronić przed bezrobociem całe grupy zawodowe, a przed upadłością "skorodowane" branże. Podwyższając zasiłki i płace oraz zwiększając sektor publiczny, państwo ma zapewnić godziwą egzystencję i społeczne bezpieczeństwo. Usłużny bank centralny ma zapewnić niską inflację i stopy procentowe, tak by obywatel mógł spokojnie zadłużyć się ponad miarę. Generalnie rzecz biorąc, państwo ma zapewnić powszechną i obowiązkową szczęśliwość, a minister finansów ma znaleźć na to wszystko pieniądze.
Populistyczne opinie są tym groźniejsze, im bardziej podzielany jest pogląd, że nie należy zwracać uwagi na tych nudnych ekonomistów w kółko opowiadających o jakimś abstrakcyjnym deficycie budżetowym, którego przeciętny obywatel na oczy nie widział. W rezultacie trudno jest wytłumaczyć trudniejsze kwestie. Dlatego nowatorsko dla przeciętnego ucha brzmi teza, że polityki pieniężna i fiskalna na dobrą sprawę służą utrzymywaniu równowagi gospodarczej, a to, co nazywane jest reformami strukturalnymi, ma wymusić większą konkurencyjność i efektywność gospodarowania, prowadząc ostatecznie do wzrostu dobrobytu. Niestety, istnieją małe szanse na dotarcie z tą informacją do szerokich grup społecznych. Kto chce bowiem słuchać o potrzebie trudnych reform, które mogą przynieść istotny postęp dopiero za kilka lat. Ma być lepiej, i to zaraz! Politycy z wizją gospodarczą odchodzą w przeszłość, dlatego warto z nostalgią wspomnieć tych, którzy położyli podwaliny pod dzisiejsze potęgi gospodarcze.
Sir Stamford Raffels może ze swego pomnika z dumą spoglądać na swoje dzieło - Singapur. Była kolonia brytyjska, której potęgę budował Raffels w początkach dziewiętnastego stulecia, zaskakuje gospodarczym rozmachem i fantastyczną organizacją. Wydawało się, że początki niepodległego bytu będą dla nowego kraju bardzo trudne.
Singapur na niewielkiej przestrzeni gromadzi bardzo zróżnicowaną mieszankę ludności. Obok potomków portugalskich osadników i tubylczej ludności malajskiej wyspę zamieszkują Hindusi i Chińczycy, którzy tłumnie napłynęli do Singapuru w okresie kolonialnym. Tarcia etniczne, tak charakterystyczne dla krajów rozwijających się, w przypadku Singapuru zostały skutecznie wytłumione. Jest to efekt bardziej trwałej koniunktury gospodarczej niż rezultat rządów "silnej ręki".
Na czym zarabia Singapur? Odpowiedź jest dość prosta: na tym, co dostrzegł Raffels w 1820 roku, to znaczy na położeniu geograficznym. W Singapurze przecinają się szlaki handlowe pomiędzy Dalekim Wschodem i Europą. W dwudziestym pierwszym wieku położenie geograficzne nie jest już tak istotne jak uprzednio. Handel towarami, chociaż nadal ważny, zastępuje handel pieniądzem. Singapur jest obecnie jednym z głównych centrów finansowych Dalekiego Wschodu. Wieżowce zbudowane nad zatoką wielkością nie ustępują tym znanym z panoramy Manhattanu. Specjalnością Singapuru jest pośrednictwo finansowe pomiędzy Europą a krajami Dalekiego Wschodu, dlatego też firmy znane doskonale z londyńskiego City sąsiadują z firmami operującymi na japońskim i chińskim rynku finansowym. Trzecim filarem gospodarki jest szybko rozwijająca się turystyka. W tym zakresie władze singapurskie wykorzystują każdą możliwość promocji, szczególnie reklamują różnorodność kulturową kraju.