Podatkowe męki inwestora, czyli pożytki z dnia otwartego w urzędach skarbowych

Ostatnia chwila na rozliczenia z fiskusem. Czy pomoże nam to, że spędziliśmy z nim niezapomnianą sobotę?

Aktualizacja: 22.02.2017 01:49 Publikacja: 28.04.2007 08:31

Inicjatywa Ministerstwa Finansów bardzo się spodobała wielu moim kolegom. Dzień otwarty w urzędach skarbowych. To jest to. O tym marzy każdy podatnik - móc spokojnie zapytać urzędnika, co można, a czego nie, rozliczając podatki. I żeby w końcu wypełnienie PIT-u było fraszką. Nawet PIT-u pomyślanego specjalnie dla giełdowych graczy.

Przebłysk geniuszu

Mnie idea też się spodobała, ale ze względów zawodowych. Moi koledzy są inwestorami i mieli zamiar pytać fiskusa o rozliczanie zysków kapitałowych. Dla mnie - strzał w dziesiątkę. Piszę przecież o kłopotach inwestorów, a nikt nie ma wątpliwości, że z podatkami jest wieczny - i największy - kłopot...

Przekonałem kolegów, że warto odwiedzić kilka urzędów, aby mieć pewność, co i jak. Wiadomo, co dwie głowy, to nie jedna, co kilku urzędników, to nie jeden. Bardzo byłem ciekaw, co z tego wyniknie.

Niektórzy moi znajomi mają spore doświadczenie, inni - prawie żadnego. Tych ostatnich przyciągnęła na giełdę hossa, a ściślej - wizja szybkich i dużych zysków. No tak, już słyszę te złośliwe komentarze... Ale każdy musi kiedyś zacząć, choćby na szczycie, jeśli teraz właśnie mamy szczyt.

Część rozpoczęła inwestowanie za namową znajomych, zachęcona ich zarobkami. Tak jest w przypadku Marka - studenta trzeciego roku archeologii. Pieniądze, które zostały mu jeszcze z wakacyjnego wyjazdu do Irlandii, postanowił ulokować na giełdzie. W ciągu roku krążyły one pomiędzy akcjami, prawami do akcji i prawami poboru. Ale to nie był jeszcze największy "obieg". Niektórzy, ale już z grona bardziej doświadczonych, dorzucili do tego opcje i kontrakty terminowe. Wierzcie mi, od mnogości instrumentów i skomplikowanych niekiedy rozliczeń można dostać zawrotu głowy.

Jeden z kolegów błysnął geniuszem - ponieważ handlował bardzo aktywnie, pod koniec ubiegłego roku miał niewiele akcji i sporo gotówki na rachunku. Wiedział już, że częścią gotówki będzie się musiał podzielić z budżetem państwa. Przykre. Dodatkową przykrość sprawiał mu fakt, że akcje, które zostawił na rachunku "na przetrzymanie", nie przynosiły mu zysków, przeciwnie. I tu właśnie dał znać o sobie geniusz, a właściwie, jak się potem okazało - doradca. Nie, nie doradca podatkowy. Widział ktoś studenta u doradcy podatkowego? Wystarczył kolega - student ekonomii. Też inwestor zresztą. Za jego radą domniemany geniusz postanowił sprzedać akcje tylko po to, aby za chwilę je odkupić. Udało się. Operacja przyniosła stratę - i o to chodziło. - Widzisz, to ci się opłaciło. Utrzymałeś zaangażowanie, a zapłacisz niższy podatek - skomentował doradca - amator. Koszty operacji (prowizja maklerska) nie były wysokie, ale rzeczywiście - strata z inwestycji pomniejszyła wcześniejsze zyski, a stan akcji na rachunku odpowiadał poprzedniemu. No jasne, tanio kupione (a właściwie odkupione) akcje dadzą pewnie większy zysk w przyszłości. Ale podatek od tego zysku można będzie zapłacić też w przyszłości...

Pora na wycieczkę

Wróćmy do dnia otwartego. 14 kwietnia w sobotź koledzy dali się z łatwością namówić na wycieczkę po warszawskich urzędach skarbowych. W końcu chodziło o ich najlepiej pojęty interes. W drugiej połowie lutego każdy otrzymał przecież list polecony z domu maklerskiego, zawierający zestawienie zysków i strat z inwestycji - PIT8C. Po jakimś czasie niektórzy otrzymali kolejny list - niby identyczny, ale jednak z innymi danymi. Cóż, zdarza się... Materia podatkowa nie jest łatwa.

Problem w tym, że PIT8C to zestawienie zbiorcze, które nie pokazuje poszczególnych transakcji. Jeśli aktywnie obracamy kwotą choćby kilku tysięcy złotych, możemy wygenerować nieproporcjonalnie większe obroty - zarówno po stronie przychodów, jak i kosztów. Ale potem trzeba to wszystko "poskładać" i rozliczyć.Niektórzy koledzy nie handlują zbyt często i prowadzą zapiski, dotyczące tego co, po ile i kiedy kupili bądź sprzedali. Oni mają łatwiej. Co nie znaczy łatwo. Rozliczenie kontraktów terminowych nie jest przecież proste. A i z akcjami mogą być problemy. Przykład? Kupujemy 100 akcji po 10 zł. Spółka dokonuje ich podziału (splitu) i mamy 200 akcji po 6 zł (logicznie rzecz biorąc, ich cena powinna wynosić 5 zł, ale split jest ostatnio często pretekstem do dalszej zwyżki kursu, więc na co tu komu logika). Część sprzedajemy - dajmy na to po 6 zł. Jak liczymy koszty, przychody i w efekcie podatek?

Po co wysilać głowę - pomyśleliśmy. Idziemy do urzędów i wszystkiego się dowiemy. No właśnie, wszystkiego. Właściwie każdy chciał zapytać o coś innego. Rozwiązanie było proste: wziąć kartkę, zanotować i już mamy listę spraw do omówienia z mitycznym fiskusem. Co się znalazło na kartce?

Giełda to kosztowny interes - łącze internetowe, gazety finansowe, konferencje i szkolenia, książki - wszystko to pożerało sporą część zysków, a przepisy nie mówią jasno, czy wydatki na to wszystko można zaliczyć do kosztów. Sposób rozliczania różnych papierów też wymagał wyjaśnień. Poza tym chcieliśmy wiedzieć, czy stratę z ubiegłego roku trzeba osobno zgłaszać i jak będzie można ją wykorzystać w przyszłości, jeśli rozliczając ten rok, doliczymy się zysku z inwestycji.

Kartka i długopis

W przypadku wielu kolegów podatek od zysków kapitałowych był jedynym, jaki mieli zapłacić - każdy blok reklamowy w telewizji, radiu czy prasie zawiera informacje o kolejnej fundacji liczącej na 1 proc. podatku. Czy także podatku od zysków kapitałowych?

Co z kosztami kredytów inwestycyjnych zaciąganych na zakup akcji w ofercie publicznej - odsetkami i prowizją?

Przygotowanie listy pytań do urzędników zajęło dobre pół godziny, ale zajmowała ona całą kartkę (patrz obok). Solidna robota - mogliśmy ocenić.

Wreszcie nadszedł oczekiwany dzień - sobota. Kto by chciał pracować w sobotę? No właśnie, ktoś wpadł na pomysł, że skoro ja muszę wstać, żeby przygotować materiał do gazety, to właściwie bez sensu byłoby zrywać z łóżka innych. Jakie ma znaczenie - przynajmniej w urzędzie skarbowym - czy pytania zadaje jedna osoba, czy dziesięć?

Dla mnie miało. W końcu to nie ja jestem inwestorem. Stanęło na tym, że idziemy we dwóch. Ja i Marek, wspomniany już student trzeciego roku archeologii (wygląda bardziej na AWF lub osiedlową siłownię, ale nie wolno sądzić człowieka po pozorach), gracz aktywny, ale mało doświadczony, czyli właśnie taki, jaki potrzebuje pomocy urzędników skarbowych. Pobudka o 8 rano przysporzyła paru problemów, ale udało się. Zbiórka i... autobus uciekł nam sprzed nosa, więc zamiast czekać 20 minut na następny, zdecydowaliśmy się pójść spacerkiem do pierwszego urzędu. Ciepły, słoneczny dzień, jakieś 15 minut piechotą. Po drodze mijamy inną skarbówkę, na ul. Dąbrowszczaków w Warszawie - parę minut przed godziną 9 przed drzwiami stała już tam całkiem spora kolejka. - Będzie ciężko... - westchnął Marek, przywołując wspomnienia z oblężenia dziekanatu po sesji, ale jak się później okazało - kolejka przed urzędem to byli wszyscy chętni do odwiedzenia fiskusa. Po prostu drzwi nie były jeszcze otwarte.

Nowe oblicze fiskusa

Dąbrowszczaków zostawiliśmy sobie na potem. Dotarliśmy na Jagiellońską. Urząd Skarbowy Warszawa Praga mieści się w budynku pomalowanym w kolorach tęczy - dawnym Rainbow Center. Automatyczne drzwi, wyłożone płytkami podłogi, klimatyzacja. Duży przestronny hol, przeszklone ściany - wszystko wygląda jak nowoczesny bank czy poczta. Tylko tym razem nie było numerków - w końcu to był dzień otwarty. W miejscu maszyny drukującej numerki stał stolik z ulotkami informacyjnymi o finansowaniu przez Unię Europejską Biura Informacji Podatkowej. Kolejka liczyła tylko parę osób, więc po dziesięciu minutach Marek był już przy okienku. Ja stałem tuż obok, pilnie nasłuchując. I obserwując. Przerażenie - tak można opisać wyraz twarzy osoby po drugiej stronie lady, jaki pojawił się na dźwięk słów "zyski kapitałowe". Ale rękawica została podniesiona. - Niech pan pyta, najwyżej nie będę potrafił odpowiedzieć - stwierdził miły pan w średnim wieku. Odpowiedzi na pytania padały jednak w miarę ich zadawania. Kiedy dotyczyły spraw "technicznych": - Jak powinienem rozliczyć podzielone akcje albo prawa poboru? - automatycznie pojawiał się "odsyłacz" do BIP i zachęta, czy to do kontaktu elektronicznego, czy też przez telefon. - Tam pracują prawnicy, oni będą lepiej wiedzieć... - powtarzał urzędnik. Tak samo było w przypadku rozliczeń papierów wartościowych, ale też w kwestii zaliczenia kosztów połączenia internetowego niezbędnego do kontaktu z domem maklerskim i składania zleceń. - A co z wydatkami na szkolenia, książki czy prasę, konkretnie "Parkiet" (i to wcale nie był ukłon w moją stronę)? Korzystam z tych informacji i wiedzy do zarabiania na giełdzie, czyli jest to mój koszt uzyskania przychodu, prawda? - Marek nie ustępował, a urzędnik po chwili namysłu i rzuceniu w powietrze pytania retorycznego o spójność i przejrzystość przepisów, odpowiedział: - Logicznie rzecz biorąc, można by to tak zakwalifikować. Dlaczego nie? Ale oczywiście trzeba pamiętać, że może przyjść kontrola i zakwestionować jakąś pozycję w kosztach. Pozytywna była odpowiedź w sprawie oddania 1 procenta zysku na jakieś schronisko dla zwierząt. - Tak, można, jeśli tylko jest to jedyny podatek, jaki pan płaci. Pytanie o koszty kredytu na zakup akcji wzbudziło ciekawość samego urzędnika. - Potrafi pan udokumentować, że to był kredyt tylko na inwestycje? - zapytał, starając się nie zawrzeć w tym nawet odrobiny ironii. - Tak, oczywiście, pieniądze nigdy nie opuściły rachunku inwestycyjnego, nie mogłyby, bo blokował je bank - odparł szczerze zdziwiony wątpliwościami student archeologii. - W takim razie może pan odliczyć, ale tylko odsetki od kredytu, prowizja za jego udostępnienie jest kosztem dodatkowym i nie może być uznana za konieczną do uzyskania przychodu - odparł urzędnik.

Do trzech razy sztuka

Powrót do domu - po drodze odwiedziny w mijanym wcześniej urzędzie skarbowym innej dzielnicy. Kolejka znikła, ale w środku było nadal sporo ludzi. Niepozorny budynek na ulicy Dąbrowszczaków w Warszawie wyróżniał się wśród niskich bloków tylko czerwonymi tablicami, sygnalizującymi, że mieści się tu ważny, państwowy urząd, i ciemnymi szklanymi drzwiami. Do małego, dusznego pomieszczenia, ze względu na panującą wewnątrz ciasnotę, wpuszczał ochroniarz. Za wysoką ladą siedziały trochę już znudzone urzędniczki, a jedna krążyła pomiędzy petentami, doradzając koleżankom w razie wątpliwości. Marek był już przy drugim pytaniu, kiedy do sali szybko wbiegła jakaś dziewczyna i po chwili nerwowej rozmowy z kierowniczką opuściła pomieszczenie. Kierowniczka weszła zaś za ladę i kazała wszystkim wstać i ciężko pracować, bo prasa będzie robić zdjęcia. Nawet nie miałem zamiaru przyznawać się, że ta prasa, co będzie robić zdjęcia, ma coś wspólnego ze mną.

Marek miał tu trochę więcej szczęścia niż za pierwszym razem. Wprawdzie został odesłany do naczelnika, przyjmującego interesantów w tygodniu, w sprawie odpowiedzi na pytania "techniczne", ale udało mu się też dowiedzieć, że może do kosztów zaliczyć wydatki na łącze internetowe oraz odsetki od kredytów - jeśli kredyty były przeznaczone wyłącznie na inwestycje. I tu padła deklaracja, że prowizja i inne opłaty związane z kredytem nie są kosztem. Pani kierowniczka negatywnie odniosła się do sugestii, że 1 proc. zysku kapitałowego można przeznaczyć na organizację pożytku publicznego. - Nie ma na to miejsca w formularzu, więc nie można. Kropka - usłyszał Marek. Przypomniało mi to powiedzenie, że coś, czego nie ma w papierach, nie istnieje, ale cóż robić... Na dyskusję nie było czasu. Minęła godz. 11 i był to pierwszy raz, kiedy padło sakramentalne "następny!". Różne urzędy, różne interpretacje przepisów i żadna z nich nie wyjaśnia w pełni problemu. Ale młody człowiek nie zniechęca się szybko.

Słońce było już wysoko, do końca dnia otwartego zostały niecałe 2 godziny, więc był jeszcze czas na wycieczkę na Grochów. Na ulicy Mycielskiego mieści się Urząd Skarbowy Warszawa Wawer. Pękaty, pomalowany na jasny, kremowy kolor budynek stoi samotnie o rzut kamieniem od ronda Wiatraczna, więc kilkunastominutowa jazda i byliśmy już na miejscu. Wnętrze było tak zaprojektowane, że z łatwością można było się domyślić, że kiedyś była tu szkoła - portiernia, szatnia, pomalowane na zielono kraty klatki schodowej i podłogi z wyrobionej klepki. W środku Marek wyróżniał się w tłumie (ja starałem się raczej wtapiać w tłum), w przypadku którego średnia wieku przekraczała pięćdziesiątkę. Luźne spodnie, bluza z kapturem i krótko obcięte włosy zapewniały Markowi sporo miejsca wokół - kłębiący się ludzie starali się o niego nie zawadzać przy przepychaniu się w wąskim korytarzu. Kolejka była, ale do okienka obsługującego działalność gospodarczą, więc poszło szybko. Urzędnik, widząc zadrukowaną kartkę, poprosił o nią, co oszczędziło Markowi czytania pytań po raz kolejny. - Łącze internetowe nie, bo korzysta pan z niego nie tylko do łączenia się z biurem maklerskim, odsetki nie, książki wątpliwe, ale może pan próbować - wymieniał urzędnik. Po paru telefonach udzielił też odpowiedzi na pytania dotyczące praw poboru i podziału akcji. - Liczyć należy logicznie, dokładnie tak, jak robi to giełda, czyli według prostych rachunków dzielenia. Wyjaśnił także, że w tym roku nie ma możliwości oddania 1 proc. na wybraną organizację społeczną czy dobroczynną, ale jest to niedopatrzenie i w przyszłym roku już ma być na to miejsce na formularzu.

Filozoficzna refleksja

na koniec

Resztę dnia Marek spędził na wypełnianiu formularza PIT-38 i porządkowaniu faktur za dostęp do internetu. Ja wpadłem jeszcze do jednego urzędu, ale kolejka była zbyt długa, a czasu zbyt mało, aby czekać na możliwość zadania jakiegoś merytorycznego pytania. Zrezygnowałem i wróciłem do domu pisać tekst.

Z rozmowy z Markiem dowiedziałem się, że jako nieliczny nie wyszedł na ubiegłorocznych inwestycjach zbyt dobrze. Za dużo kupił na początku roku i za dużo sprzedał w maju, żeby późniejsze zyski zrekompensowały mu straty.

Ucieszyło go więc, że strata może być w pełni rozliczona w ciągu dwóch lat (najwyżej 50 proc. straty na rok, zawsze do wysokości zysku w danym okresie), maksymalnie w ciągu 5 lat. Na marginesie, była to jedna z zaledwie dwóch kwestii, w której zgadzały się wszystkie odwiedzone przez nas urzędy. Druga bezsprzeczna kwestia dotyczyła umorzenia podatku w przypadku bankructwa podatnika - odpowiedź była zawsze prosta, zawsze taka sama i zawsze parafrazowała Benjamina Franklina: "Pewne są tylko śmierć i podatki".

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy