Dla mnie miało. W końcu to nie ja jestem inwestorem. Stanęło na tym, że idziemy we dwóch. Ja i Marek, wspomniany już student trzeciego roku archeologii (wygląda bardziej na AWF lub osiedlową siłownię, ale nie wolno sądzić człowieka po pozorach), gracz aktywny, ale mało doświadczony, czyli właśnie taki, jaki potrzebuje pomocy urzędników skarbowych. Pobudka o 8 rano przysporzyła paru problemów, ale udało się. Zbiórka i... autobus uciekł nam sprzed nosa, więc zamiast czekać 20 minut na następny, zdecydowaliśmy się pójść spacerkiem do pierwszego urzędu. Ciepły, słoneczny dzień, jakieś 15 minut piechotą. Po drodze mijamy inną skarbówkę, na ul. Dąbrowszczaków w Warszawie - parę minut przed godziną 9 przed drzwiami stała już tam całkiem spora kolejka. - Będzie ciężko... - westchnął Marek, przywołując wspomnienia z oblężenia dziekanatu po sesji, ale jak się później okazało - kolejka przed urzędem to byli wszyscy chętni do odwiedzenia fiskusa. Po prostu drzwi nie były jeszcze otwarte.
Nowe oblicze fiskusa
Dąbrowszczaków zostawiliśmy sobie na potem. Dotarliśmy na Jagiellońską. Urząd Skarbowy Warszawa Praga mieści się w budynku pomalowanym w kolorach tęczy - dawnym Rainbow Center. Automatyczne drzwi, wyłożone płytkami podłogi, klimatyzacja. Duży przestronny hol, przeszklone ściany - wszystko wygląda jak nowoczesny bank czy poczta. Tylko tym razem nie było numerków - w końcu to był dzień otwarty. W miejscu maszyny drukującej numerki stał stolik z ulotkami informacyjnymi o finansowaniu przez Unię Europejską Biura Informacji Podatkowej. Kolejka liczyła tylko parę osób, więc po dziesięciu minutach Marek był już przy okienku. Ja stałem tuż obok, pilnie nasłuchując. I obserwując. Przerażenie - tak można opisać wyraz twarzy osoby po drugiej stronie lady, jaki pojawił się na dźwięk słów "zyski kapitałowe". Ale rękawica została podniesiona. - Niech pan pyta, najwyżej nie będę potrafił odpowiedzieć - stwierdził miły pan w średnim wieku. Odpowiedzi na pytania padały jednak w miarę ich zadawania. Kiedy dotyczyły spraw "technicznych": - Jak powinienem rozliczyć podzielone akcje albo prawa poboru? - automatycznie pojawiał się "odsyłacz" do BIP i zachęta, czy to do kontaktu elektronicznego, czy też przez telefon. - Tam pracują prawnicy, oni będą lepiej wiedzieć... - powtarzał urzędnik. Tak samo było w przypadku rozliczeń papierów wartościowych, ale też w kwestii zaliczenia kosztów połączenia internetowego niezbędnego do kontaktu z domem maklerskim i składania zleceń. - A co z wydatkami na szkolenia, książki czy prasę, konkretnie "Parkiet" (i to wcale nie był ukłon w moją stronę)? Korzystam z tych informacji i wiedzy do zarabiania na giełdzie, czyli jest to mój koszt uzyskania przychodu, prawda? - Marek nie ustępował, a urzędnik po chwili namysłu i rzuceniu w powietrze pytania retorycznego o spójność i przejrzystość przepisów, odpowiedział: - Logicznie rzecz biorąc, można by to tak zakwalifikować. Dlaczego nie? Ale oczywiście trzeba pamiętać, że może przyjść kontrola i zakwestionować jakąś pozycję w kosztach. Pozytywna była odpowiedź w sprawie oddania 1 procenta zysku na jakieś schronisko dla zwierząt. - Tak, można, jeśli tylko jest to jedyny podatek, jaki pan płaci. Pytanie o koszty kredytu na zakup akcji wzbudziło ciekawość samego urzędnika. - Potrafi pan udokumentować, że to był kredyt tylko na inwestycje? - zapytał, starając się nie zawrzeć w tym nawet odrobiny ironii. - Tak, oczywiście, pieniądze nigdy nie opuściły rachunku inwestycyjnego, nie mogłyby, bo blokował je bank - odparł szczerze zdziwiony wątpliwościami student archeologii. - W takim razie może pan odliczyć, ale tylko odsetki od kredytu, prowizja za jego udostępnienie jest kosztem dodatkowym i nie może być uznana za konieczną do uzyskania przychodu - odparł urzędnik.
Do trzech razy sztuka
Powrót do domu - po drodze odwiedziny w mijanym wcześniej urzędzie skarbowym innej dzielnicy. Kolejka znikła, ale w środku było nadal sporo ludzi. Niepozorny budynek na ulicy Dąbrowszczaków w Warszawie wyróżniał się wśród niskich bloków tylko czerwonymi tablicami, sygnalizującymi, że mieści się tu ważny, państwowy urząd, i ciemnymi szklanymi drzwiami. Do małego, dusznego pomieszczenia, ze względu na panującą wewnątrz ciasnotę, wpuszczał ochroniarz. Za wysoką ladą siedziały trochę już znudzone urzędniczki, a jedna krążyła pomiędzy petentami, doradzając koleżankom w razie wątpliwości. Marek był już przy drugim pytaniu, kiedy do sali szybko wbiegła jakaś dziewczyna i po chwili nerwowej rozmowy z kierowniczką opuściła pomieszczenie. Kierowniczka weszła zaś za ladę i kazała wszystkim wstać i ciężko pracować, bo prasa będzie robić zdjęcia. Nawet nie miałem zamiaru przyznawać się, że ta prasa, co będzie robić zdjęcia, ma coś wspólnego ze mną.