Indeks MSCI dla rynków wschodzących notuje historyczne maksima. O tym, że inwestorzy cenią sobie tę grupę giełd, świadczy chociażby w pewnym stopniu słabnący dolar, który uznawany jest za walutę dobrą na czasy zawirowań na rynkach finansowych. Mniejszy popyt na dolara to potwierdzenie rosnącej akceptacji dla ryzyka wśród globalnych inwestorów.
Mimo tych zjawisk hossa na rynkach wschodzących jest obecnie mniej spektakularna niż przed rokiem, kiedy to kursy na emerging markets rosły w tempie zdecydowanie szybszym niż na giełdach krajów rozwiniętych. W szczytowym momencie w maju ub.r. różnica między roczną zmianą indeksu MSCI dla rynków wschodzących i analogicznego wskaźnika rynków dojrzałych sięgnęła 40 pkt proc. Obecnie jest bliska zera, co potwierdza że akcje na świecie rosną w podobnym tempie, a rynki wschodzące nie cieszą się specjalnymi względami. Paradoksalnie jest to jednak dość optymistyczne zjawisko. Skoro hossa nie przypomina bańki spekulacyjnej sprzed roku, to jest szansa, że potrwa dłużej.
Warto zauważyć, że na fali globalnego optymizmu rekordy udało się wreszcie pobić indeksom, które nie były dotąd w stanie powrócić do szczytów sprzed roku. Mowa o węgierskim indeksie BUX oraz tureckim ISE100. Rynek w Stambule należał do najbardziej dotkniętych majowym krachem. Pokonanie szczytów przez oba indeksy ma także znaczenie z punktu widzenia naszego rodzimego rynku.
Mimo pozytywnych długoterminowych perspektyw, istnieją uzasadnione obawy, czy w najbliższym czasie na rynkach wschodzących nie dojdzie do średnioterminowego przesilenia, które zwieńczyłoby falę zwyżkową trwającą od prawie dwóch miesięcy. Obawy takie są uzasadnione pojawiającymi się trudnościami w kontynuacji tendencji wzrostowych na rynkach surowcowych. Miedź i ropa przestały drożeć, a srebro i złoto przeżyły ostatnio gwałtowną wyprzedaż. Gdyby na to nałożyła się korekta notowań eurodolara, rynki wschodzące prawdopodobnie nie oparłyby się spadkom.