W obu przypadkach należy to jednak traktować bardziej jako przedwyborcze slogany niż realne programy. Doświadczenia innych państw uprzemysłowionych uczą, że nie da się rzeczywiście i jednocześnie bezboleśnie zreformować gospodarki.
Tymczasem w kampanii przed drugą turą wyborów, wyznaczoną na 6 maja, Sarkozy z rządzącej Unii na rzecz Ruchu Ludowego obiecuje, że program ożywienia trzeciej pod względem wielkości europejskiej gospodarki nie pociągnie za sobą żadnych ofiar. Royal, wspierana przez Partię Socjalistyczną, zapewnia, że "zreformuje Francję bez brutalizowania jej sceny politycznej".
Takie obietnice stoją w jawnej sprzeczności z doświadczeniami Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Niemiec - ostrzegają ekonomiści i dawni działacze polityczni z tych krajów. Wszyscy są zgodni co do tego, że prawdziwe, gruntowne zmiany muszą mieć swoją polityczną i gospodarczą cenę, zanim zaczną owocować.
- Czas próby czeka nowego prezydenta, bez względu na to, kto wygra wybory, wtedy gdy będzie musiał przystąpić do reformowania gospodarki - uważa Patrick Minford, profesor ekonomii w Cardiff University i dawny doradca brytyjskiej premier Margaret Thatcher. - Im na rynku jest większa swoboda, tym działa on lepiej, ale zawsze bolesne jest usunięcie środków uśmierzających.
Do zrobienia jest bardzo dużo