Dziś mija okrągły rok od czasu rozpoczęcia najsilniejszej w okresie hossy korekty, która w ciągu 5 tygodni obniżyła wartość WIG-u o 20 proc., a WIG20 o 25 proc. Od kilku dni ceny akcji na GPW zaczęły się lekko osuwać, jak gdyby część uczestników rynku zaczęła się obawiać powtórki zeszłorocznego scenariusza (w końcu "sell in May" itd.).

W okresie minionej dekady roczna dynamika WIG-u była ściśle związana z roczną dynamiką produkcji przemysłowej. Od czerwca zeszłego roku roczna dynamika WIG-u oscyluje pomiędzy 37 a 58 proc. WIG znajdował się w środę 67 proc. powyżej majowego dołka. Widać z tego, że w ciągu najbliższych kilku tygodni - jeśli nie dojdzie do dalszego przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego - z powodu "efektu bazy" ceny akcji mogą wydawać się nieco nadmiernie wyśrubowane w stosunku do warunków makroekonomicznych. Podobnie będzie na świecie. Ponieważ jednak w sierpniu 2006 r. akcje ponownie znalazły się na wysokich poziomach, to można sądzić, że do tego czasu możliwe są jedynie przejściowe korekty cen bardziej zbliżone co spadków z przełomu lutego i marca, niż do wyprzedaży z wiosny 2006 r.

Do tej pory nie ma wśród analityków zgodności co do przyczyn zeszłorocznej wiosennej wyprzedaży. Osobiście upatrywałem jej w decyzji banku centralnego Japonii o wycofaniu z tamtejszego systemu bankowego 200 mld USD rezerw, co spowodowało spadek rocznej dynamiki bazy monetarnej w Japonii do najniższego poziomu w historii. Co ciekawe, obecnie nieco podobnie zaczyna zachowywać się baza monetarna w USA. Jej nominalna dynamika roczna jest ciągle jeszcze minimalnie dodatnia, ale spadła obecnie do poziomu, który w ciągu ostatniego półwiecza widziany był jedynie 2-krotnie: wiosną 1996 r. oraz na przełomie 2000 i 2001 roku. Wszystko wskazuje na to, że w rok po tym, jak na gwałtowne naciśnięcie hamulca zdecydował się bank centralny Japonii, również Fed jedzie obecnie z nogą na monetarnym hamulcu. Z pewnością nie jest to sposób kierowania gospodarką, który jest bezpieczny dla rozpędzonego globalnego rynku finansowego.