Czwartkowa sesja na Wall Street rozpoczęła się od spadków. Korekta rozpoczętego jeszcze w marcu impulsu wzrostowego od pewnego czasu wydawała się naturalna. Główne amerykańskie indeksy były bowiem już wyraźnie wykupione, o czym informowały oscylatory. Amerykanie już wielokrotnie w ostatnich tygodniach zaskakiwali swoim optymizmem, co pozwalało indeksom się piąć.

Wczoraj decyzję o realizacji zysków dodatkowo mogły przyśpieszyć, opublikowane przed sesją, dane o amerykańskim deficycie handlu zagranicznego oraz cenach importu. Deficyt w marcu wzrósł o ponad 10 proc. do 63,89 mld USD, wobec oczekiwanych 60 mld USD. Ceny były natomiast wyższe o 1,3 proc., wobec prognozowanej zwyżki o 1 proc., co może sugerować wzrost presji inflacyjnej. Jest to istotne nie tylko w kontekście wyrażonych w środę przez FOMC obaw w związku z wysoką inflacją, ale głównie w kontekście publikowanych dziś i w najbliższy wtorek kwietniowych danych o inflacji PPI i CPI w USA.

Od 18 kwietnia br., kiedy indeks DJIA pierwszy raz po załamaniu z przełomu lutego i marca br. ustanowił rekord wszech czasów (w cenach zamknięcia), rekordy te były poprawiane na 12 z 16 kolejnych sesji. To być może nic szczególnego. Tyle że dla młodych rynków i indeksów grupujących średnie spółki. Dla DJIA jest to wyjątkowe wydarzenie, które pokazuje skalę spekulacji, jaka obecnie się odbywa. Szczególnie jeżeli uwzględnić fakt, że według opublikowanych pod koniec kwietnia wstępnych danych, w I kwartale br. amerykańska gospodarka rozwijała się w tempie zaledwie 1,3 proc. I co więcej, w II kwartale nie zanosi się na szczególnie duże zwiększenie dynamiki PKB. To niejako pozbawia podstaw fundamentalnych wzrostów.

Sytuacja techniczna na wykresach DIJA czy S&P500 ostrzega przed możliwością wystąpienia silnej korekty. Jeżeli jednak nie będzie ona miała mocnego uzasadniania, np. w postaci obaw inflacyjnych w USA, to raczej będzie to krótkotrwały spadek.