Wreszcie mogą odetchnąć akcjonariusze większości akcji, że tydzień giełdowy dobiegł końca. Przynajmniej przez weekend z ich rachunków inwestycyjnych nie "wyparuje" gotówka. Sprawdziło się stare przysłowie "sprzedaj w maju i jedź na wakacje". Sprawdziły się również przepowiednie większości analityków, a tym samym podtrzymana została tradycja kiepskiego maja dla posiadaczy akcji. Ubiegły tydzień wniósł wiele niepokoju w poczynania inwestorów. Realizacja marcowego scenariusza wystraszyła inwestorów tak bardzo, że bez opamiętania sprzedawali akcje, nie zważając na ceny. Świetlana przyszłość ich ulubieńców stała się historią. Najbardziej to odczuli posiadacze akcji spółek budowlanych. O Euro 2012 i związanymi z tym świetnymi kontraktami inwestorzy już zapomnieli. Przestały się liczyć papierowe zyski, a zaczęło się urealnianie cen. Pękła (przynajmniej chwilowo) kolejna bańka.
Spadki z ubiegłego tygodnia różnią się od tych marcowych. Przede wszystkim tempo spadku jest mniejsze, a bardziej równomiernie rozłożone w czasie. Obroty na rynku są jak na możliwości naszej giełdy co najmniej skromne. Technicznie to wygląda dobrze, ale praktyka nakazuje zachowanie ostrożności. To moim zdaniem nie koniec przeceny. Akcje nie osiągnęły jeszcze wystarczająco atrakcyjnych poziomów, by pojawił się popyt, który zaspokoiłby sprzedających. Na scenariusz płaskiej korekty jednak bym nie liczył. Sesja piątkowa jest zapowiedzią walki WIG20 o poziom 3500 punktów. Prawda jest jednak taka, że przy takiej płynności na rynku wszystko jest możliwe, nawet powrót hossy.
Kłopot jest jednak ciągle ten sam. Ustawa blokuje OFE przed dalszymi zakupami, ba, nakaże im sprzedawać akcje jak tylko urosną, bo przecież każdy wzrost indeksów powoduje wzrost aktywów funduszy. Na zagranicznych inwestorów nie ma co liczyć. Uparli się, że w Polsce jest drogo, i co im zrobić. Pozostają nam jedynie bohaterskie TFI, które na brak pieniędzy nie mogą narzekać. Tylko dlaczego mają kupować po coraz wyższych cenach?