Kilka ostatnich sesji przyniosło sporo zamieszania na amerykańskim rynku akcji. Czwartkowe tąpnięcie (kiedy S&P 500 zanurkował o 1,4 proc. - najwięcej od dwóch miesięcy) okazało się krótkotrwałe. Już w piątek na wykresie S&P 500 powstała długa biała świeca, która w dużej części zasłoniła poprzedzający ją czarny korpus. W ten sposób pojawiła się krótkoterminowa formacja przenikania, która stanowi zapowiedź kontynuacji zwyżki. Faktycznie, zgodnie z tą regułą wczorajsza sesja zaczęła się od wzrostów, które przybliżyły indeks do niedawnego maksimum (1430,6 pkt). Wygląda na to, że groźba powtórki czarnego scenariusza sprzed roku została przynajmniej na razie oddalona.
W nieco dłuższej perspektywie widać, że na rynku amerykańskim po okresie silnej zwyżki coraz bardziej rośnie pokusa do realizacji zysków. Nerwowo zaczęło się robić już w końcu kwietnia. Wówczas to doszło do pierwszej poważniejszej korekty od kilku tygodni. Kursy szybko odrobiły straty, ale nie minęły dwa tygodnie, a niedźwiedzie znowu dały o sobie znać, i to z jeszcze większą siłą. Można przypuszczać, że kolejny atak podaży będzie jeszcze silniejszy i być może nie zakończy się już tak szybko. Przyczynę pojawiających się trudności z kontynuacją trendu widać na wykresie rocznej zmiany S&P 500. Już w końcu kwietnia roczna dynamika zaczęła zbliżać się do poziomu 16-17 proc., czyli strefy mocnego oporu, który hamował zwyżkę indeksu już pięć razy w ostatnich trzech latach. Można się spodziewać, że indeks nie będzie już szedł tak szybko w górę, jak przed miesiącem.
Na dłuższą metę perspektywy rynków w USA są mimo wszystko korzystne. Zyski spółek z S&P 500 wzrosły w I kwartał średnio o 13 proc., co stanowiło zaskoczenie dla analityków, którzy obawiali się, że firmy odczują na własnej skórze spowolnienie gospodarcze w USA i problemy rynku nieruchomości. Wszystko za sprawą mocnego eksportu, który pozwala amerykańskim spółkom korzystać na dobrej koniunkturze na świecie.