Taksa od odpłatnego zbycia papierów wartościowych to jedna z najmłodszych form opodatkowania w Polsce. Począwszy od 2004 r. budżet zarobił na niej niespełna 2,7 mld zł. To mniej niż roczne dochody państwa z akcyzy od piwa. Mimo to rząd nie zamierza rezygnować ze ściągania pieniędzy od inwestorów giełdowych.

Argument fiskusa jest prosty: zwalniając dochody ze sprzedaży akcji z opodatkowania, tworzy się luka w przepisach, z której korzystają co sprytniejsi (zamiast pensji, wypłacą sobie np. wynagrodzenie w papierach wartościowych). Podobnie uzasadnienie prezentował brytyjski rząd Harolda Wilsona, wprowadzając w 1965 r. analogiczną taksę na Wyspach. Nawet w USA, gdzie poszanowanie własności i prywatnej inicjatywy jest duże, obawy przed luką w systemie podatkowym blokują zniesienie niechlubnej taksy.

Przypadek funduszy, w których można "zaparkować" nieopodatkowany dochód ze sprzedaży akcji pokazuje, że ci najzaradniejsi, najbogatsi i tak znajdą sposób. Niezależnie od tego, jak bardzo fiskus dwoi się i troi przy projektowaniu przepisów.

Na tworzenie specjalnych funduszy nie stać jednak przeciętnych giełdowych zjadaczy chleba. Pod koniec kwietnia każdego roku muszą zwrócić zarobione 19 proc. Niektórzy tylko próbują wykazać szereg kosztów uzyskania przychodów. Wtedy jednak urzędy skarbowe mówią im, że nie tędy droga.

Skoro zasada "sprawiedliwości społecznej" i tak nie działa, warto, by rząd zastanowił się, jak ulżyć małym inwestorom. Są to bowiem ludzie, którzy umieją liczyć i znają wartość pieniądza. W końcu i oni znajdą sposób na fiskusa.