Niewiele byłoby do powiedzenia o wczorajszej sesji. Niewiele, gdyby nie to, co wydarzyło się w końcówce. Cały dzień właściwie powtarzaliśmy scenariusz widziany na dwóch poprzednich sesjach. Było nudno - ceny wahały się w wąskim przedziale. Obrót był tak niski, że wydawało się, że mamy konkurs na najsłabszą pod tym względem sesję. To już jednak się nie liczy.
Zamieszanie wokół papierów KGHM zdominowało nie tylko końcówkę sesji, ale zapewne także zdominuje wszystkie do tej sesji komentarze. A jest o czym myśleć i o co pytać. Do tej pory trwała dyskusja zarządu z największym akcjonariuszem kombinatu miedziowego - Skarbem Państwa - dotycząca wielkości dywidendy, jaka może zostać wypłacona z zysku netto za rok 2006. Zarząd proponował, by było to 40 proc. Po pierwsze dlatego, że miał plany inwestycyjne, a po drugie dlatego, że duży zysk z roku ubiegłego to wynik szczególnej sytuacji na rynku miedzi, która przecież nie będzie trwała wiecznie. Spółka musi przygotować się na pogorszenie warunków działalności. Skarb Państwa sugerował, że dywidenda będzie większa i będzie się zawierać w przedziale 40-80 proc.
Jaszcze kilka dni temu takie wartości padały, ale widać coś uległo zmianie (można się tylko domyślać, co to było), gdyż przedstawiciel SP na walnym zaproponował przeznaczenie całego zysku na dywidendę, co pewnie zaskoczyło nie tylko graczy na rynku akcji tej spółki.
Reakcja tychże graczy to zupełnie inne historia. Operujący na akcjach KGHM nie mieli wyjścia, jak błyskawicznie reagować na wiadomość o wielkości dywidendy. Tu, niestety, można mieć (delikatnie mówiąc) pretensje do sposobu przekazania takiej informacji. Skoro i tak decyzja o dywidendzie podejmowana była pod koniec sesji, to nie lepiej było poczekać z tym tematem, aż notowania się
zakończą? A jeśli to nie było możliwe, to dlaczego notowania KGHM nie zostały zawieszone? Taki sposób podejmowania decyzji