Wczorajszy dzień był ubogi w wydarzenia w sferze makro. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo inwestorzy byli jeszcze pod wrażeniem wydarzeń piątkowych. Nowe rekordy wywarły na większości spore wrażenie, choć jeszcze nie w takim stopniu, by już oczekiwać spadku cen.
Paradoks? Niekoniecznie. Przypomnę tym, którzy nie śledzą na bieżąco, że ten wzrost ma szansę być częścią końca hossy. Czy faktycznie nim będzie, zależy od nastrojów rynkowych. Jeśli pojawią się sygnały, że rynek wchodzi w pełną emocji fazę euforii, będzie można oczekiwać wystąpienia szczytu. Jeśli będzie to duża euforia jest spora szansa na to, że będzie to szczyt znaczący
nie tylko w krótkim, ale i średnim, a może nawet i długim terminie. Problem z oczekiwaniem na taki szczyt polega na tym, że nie wiadomo, gdzie on się pojawi.
Gdy rynek wchodzi w fazę euforii, co na wykresach przejawia się kreśleniem hiperboli, każdy poziom jest możliwy. Wtedy prognozy są warte funta kłaków, bo rynek jest w stanie zawrócić na każdym poziomie.
Pytanie więc brzmi, nie gdzie, a kiedy? Tu już odpowiedź jest nieco prostsza, choć i tu oczywiście nie ma pewności. Trzymając się zasady, że ważne punkty zwrotne to także punkty przesilenia nastrojów rynkowych, można założyć, że tuż przed wyznaczeniem szczytu rynek będzie rozgrzany do czerwoności. Powinniśmy widzieć gonitwę za rosnącymi cenami i euforyczne komentarze. Powinniśmy