Gdyby Niccolo Machiavelli, filozof, historyk i dyplomata z Florencji dożył czasów mediów elektronicznych, niechybnie napisałby drugą część swego sztandarowego dzieła "Książę". Co prawda o książąt jest dziś trudniej niż we Włoszech na przełomie XV i XVI wieku, więc rozprawa nosiłaby zapewne tytuł "Prezes", ale poświęcona byłaby zagadnieniom podobnym. Czyli temu, jak zdobyć i utrzymać władzę, pozbywając się konkurentów.
Pisząc drugą część "Księcia" Machiavelli musiałby z zachwytem przyglądać się prezesom działających na polskim rynku telewizji komercyjnych. Uznałby, że nie tylko twórczo zastosowali najważniejsze z jego myśli w praktyce, a kto wie, być może przerośli mistrza?
Trudno bowiem wyobrazić sobie bardziej makiaweliczny pomysł niż ten, żeby to prezesi telewizji komercyjnych domagali się utrzymania obowiązku płacenia abonamentu na rzecz publicznego molocha, z którym wydawałoby się konkurują na śmierć i życie.
Na pozór żądanie, by TVP, oprócz wpływów z reklam zasilane było pieniędzmi z abonamentu (nawet przy kiepskiej ściągalności to naprawdę duże pieniądze) wygląda na świadome strzelenie sobie w kolano. Dopóki zdumiony obserwator nie przypomni sobie, że już mistrz Niccolo przekonywał, że "założyciele i prawodawcy państw winni zawsze zakładać z góry, że wszyscy ludzie są źli i niechybnie takimi się okażą, ilekroć będą ku temu mieli sposobność".
Wystarczy więc, że kiedyś Książę, a dziś Prezes (telewizji komercyjnej) zapewni dość pieniędzy ludziom, którzy nie potrafią się nimi posługiwać, a będzie mógł z założonym rękami czekać, aż się sami skompromitują. Ktoś w misyjnej teoretycznie TVP usłyszał, że powinny być w niej komercyjne gwiazdy, bo głupi widzowie kochają gwiazdy? No, to trzeba podrzucić im kogoś z własnej telewizji. Bo w telewizji publicznej to prezes, a nie widzowie, decyduje, kto będzie gwiazdą. A prawdziwe i tak pójdą tam, gdzie nie grozi epidemia grypy przy każdym politycznym przesileniu.