Polityka pieniężna poszczególnych banków centralnych na świecie wyraźnie różni się w tym roku. Chodzi nie tylko o dysproporcje odnośnie do aktywnej polityki przeciwdziałania inflacji na rynkach wschodzących i rozwiniętych, ale również na tych ostatnich brakuje jednomyślności. Podczas gdy Europejski Bank Centralny zdecydował się zaostrzyć kurs, to w innych najbardziej znaczących państwach - Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie - takie działania nie zostały podjęte, mimo że również one zmagają się z wysoką inflacją.
Problem nadmiernego tempa wzrostu cen w gospodarkach związany jest z tegoroczną zwyżką cen surowców, szczególnie paliw. Te w ostatnich tygodniach tanieją, dając nadzieję na osłabienie presji inflacyjnej na świecie. Wczoraj ropa przełamała barierę 120 USD za baryłkę i była najtańsza od trzech miesięcy. Przed podniesieniem stóp procentowych część banków centralnych powstrzymywała dotąd słaba koniunktura gospodarcza.
Droższy pieniądz mógłby tu tylko dodatkowo zaszkodzić. Tym bardziej że kłopoty koncentrowały się w sektorach nieruchomości oraz finansowym, które są szczególnie wrażliwe na podwyżki kosztów pieniądza.
Co więcej, w poprzednich miesiącach najważniejsze banki centralne cięły stopy procentowe, chcąc pomóc w ten sposób znajdującym się w poważnych tarapatach instytucjom finansowym i przeciwdziałać kłopotom gospodarczym. Jak się potem okazało, podejmowano działania przeciwne do kierunku zjawisk inflacyjnych. Spekulacja na rynku ropy naftowej wywindowała jej ceny do bardzo wysokich poziomów i przełożyła się na skokowy wzrost inflacji. W efekcie w wielu krajach realne, czyli uwzględniające poziom inflacji, stopy procentowe stały się ujemne. Tak jest teraz m.in. w USA, Japonii, Kanadzie, Szwajcarii, Rosji czy Korei. W sumie oznacza to prowadzenie luźnej polityki monetarnej, która jest charakterystyczna dla okresów bez napięć inflacyjnych.
Działać czy czekać