Rok temu, w momencie uruchamiania NewConnect, robiliśmy z kolegami zakłady o to, która z czterech firm debiutujących wówczas na tym rynku zbankrutuje jako pierwsza. Dwie spółki, które wówczas wskazywaliśmy, wciąż ponoszą spore straty. Nie widać też żadnych oznak, by miały poprawić swoje wyniki. Ale może tak szybko nie upadną. Jedna z nich pozyskała inwestora strategicznego - notowany na GPW fundusz private equity. Druga ma bogatego właściciela, gotowego (przynajmniej na razie), by finansować jej działalność. Właśnie zakończyła emisję z prawem poboru.
Z jednej strony, trudno oczekiwać, by start-upy tworzone często kilka miesięcy przed debiutem osiągały z marszu próg rentowności. Ale przez ostatni rok wyniki znacznej części spółek, podobnie jak naszych dwóch kandydatów do upadłości, wcale się nie poprawiły. Po publikacji raportów za I półrocze mielibyśmy do obstawiania znacznie większą liczbę potencjalnych bankrutów. Stało się tak mimo wzrostu kapitałów obrotowych i sporych inwestycji, które spółki poczyniły w międzyczasie za gotówkę, którą zebrały w ofertach prywatnych.
Ryzyka związanego z NewConnect wciąż nie odzwierciedlają wysokie wyceny większości notowanych tam firm. Wskaźnik cena do zysku można policzyć tylko dla połowy z nich, a cena do wartości księgowej w niektórych przypadkach jest trzycyfrowa. To efekt niskiej płynności tego rynku. Niewykluczone jednak, że pierwsze bankructwo, do którego dojdzie prędzej czy później, pomoże urealnić te wyceny.