Wyniki sektora bankowego zaprezentowane wczoraj przez Komisję Nadzoru Finansowego "otworzyły oczy ostatnim niedowiarkom", których nie przekonały dotychczas opublikowane raporty kwartalne. Kryzysu w polskiej bankowości nie ma i z pewnością jeszcze przez długi czas nie będzie.
Po pierwsze, nie można wprost przekładać na nasz sektor sytuacji z krajów, gdzie udziela się kredytów osobom, które nie spłaciły poprzednich zobowiązań. Co prawda, obecnie w Polsce ogromna większość klientów decyduje się wziąć na siebie ryzyko kursowe, kupując domy na kredyt denominowany we frankach, jednak banki nadal trzymają się rygorystycznych procedur przy ich udzielaniu. Są pewne wyjątki - w niektórych instytucjach można dostać większy kredyt we frankach niż w złotówkach - jednak one potwierdzają tylko regułę. Rezerwy z tytułu utraty wartości udzielonych pożyczek nie rosną w tempie, które mogłoby niepokoić.
Po drugie, wynikom nie zaszkodziła bessa na rynkach kapitałowych (nie licząc oczywiście kursów ich akcji). Nawet instytucje znacznie narażone na spadek zysków z tytułu sprzedaży jednostek funduszy inwestycyjnych potrafiły wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Nie dość, że przekonały klientów do inwestycji w produkty strukturyzowane, to jeszcze większość środków wycofywanych z TFI trafiła do ich skarbców na nisko oprocentowane konta. Nałożyła się na to seria podwyżek stóp procentowych, dzięki czemu zwiększyła się uzyskiwana przez nie marża odsetkowa (choć jednocześnie banki narzekają na presję coraz wyższego oprocentowania depozytów). Summa summarum znowu więcej zarobiły na kredytach, czyli swojej podstawowej działalności.