Choć stopa bezrobocia w USA sięgnęła w lipcu najwyższego od czterech lat poziomu, sytuacja na amerykańskim rynku pracy nie wydaje się tragiczna. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Umiarkowana liczba zwolnień maskuje jednak ukryte bezrobocie w postaci masowego skracania etatów.
Mylące statystyki
W czerwcu bezrobocie w USA wynosiło 5,5 proc., a w lipcu wzrosło do 5,7 proc. Od początku kryzysu subprime wskaźnik ten wzrósł o około 1 pkt proc. Od stycznia pracę straciło łącznie około 460 tys. osób. - Nie doświadczamy katastrofalnego załamania na rynku pracy, jakie niekiedy następuje w czasie recesji - twierdzi James Glassman, ekonomista z banku JP Morgan Chase.
Sama stopa bezrobocia daje jednak mylący obraz dostosowań, jakie zachodzą na rynku pracy w związku ze spowolnieniem gospodarczym w USA. Wskaźnik ten nie uwzględnia bowiem ludzi, którzy wbrew własnej woli pracują na niepełny etat. Tymczasem liczba takich pracowników sięgnęła w lipcu 5,3 mln, to o milion więcej niż jeszcze przed rokiem. Stanowią oni obecnie 3,7 proc. całej amerykańskiej siły roboczej, w porównaniu z 3,0 proc. w lipcu ubiegłego roku. - Ten skok jest zadziwiający - ocenia Steve Hipple, ekonomista w amerykańskim Departamencie Pracy.
Aż 3,7 mln spośród nich to osoby, których etat został skrócony. Od kiedy amerykański rząd zaczął przed ponad 50 laty gromadzić dane na ten temat, liczba ta nie była nigdy tak wysoka. Pozostałe 1,6 mln stanowią ci, którzy nie są w stanie znaleźć zatrudnienia w pożądanym wymiarze godzinowym. Aż 28 proc. przypadków zmian czasu pracy dokonano w ostatnim roku w budownictwie. Drugim newralgicznym sektorem okazała się sprzedaż detaliczna, gdzie dokonano 14 proc. wszystkich redukcji.