Poniedziałkowy silny spadek S&P 500 potwierdził obawy związane z naruszeniem w ubiegłym tygodniu dolnego ramienia sześciotygodniowego klina zwyżkującego. Ramię to było wsparciem dla odreagowania po wcześniejszej fali wyprzedaży. Jak więc wygląda obecna sytuacja techniczna najważniejszego amerykańskiego indeksu? Długoterminowy trend spadkowy nie ulega wątpliwości. Nie został pokonany żaden istotny poziom oporu (odbicie trwające od połowy lipca zatrzymało się niemal dokładnie w momencie, gdy S&P 500 sięgnął 50-proc. zniesienia fali spadkowej z okresu od końca maja). Indeks znajduje się wciąż 9 proc. poniżej rocznej średniej kroczącej, którą można traktować jako prosty wyznacznik hossy i bessy. Naruszenie wspomnianego krótkoterminowego klina zwyżkującego wpisuje się więc w ten długoterminowy schemat.

Teraz można ze sporym prawdopodobieństwem oczekiwać stopniowego powrotu S&P 500 do lipcowego dołka. Dopiero gdyby został on obroniony, dałoby to podstawy do zastanawiania się nad nowym scenariuszem rozwoju wydarzeń.

Niezbyt zachęcająco wygląda sytuacja techniczna na rynkach wschodzących, które jeszcze w pierwszych miesiącach roku skutecznie broniły się przed pogorszeniem koniunktury. Tymczasem indeks MSCI Emerging Markets testuje właśnie kluczowe wsparcie, jakim jest dołek z sierpnia 2006 r. (związany z pamiętnym kilkutygodniowym tąpnięciem). Ewentualne trwałe przebicie tego poziomu będzie oznaczało dobitne potwierdzenie trendu spadkowego na rynkach wschodzących, których część ostatnio cierpi z powodu taniejących surowców (przykładowo od maja bijąca do tego momentu brazylijska Bovespa zanurkowała o jedną czwartą).

W tym kontekście słabość naszej giełdy - która w oczach inwestorów globalnych jest rynkiem pośrednim między emerging markets a giełdami dojrzałymi - w ostatnich dniach nie jest zaskoczeniem.