Trudno było oczekiwać, żeby giełdowy poniedziałek przyniósł jakieś zaskoczenia. Zniżka w Europie była praktycznie przesądzona po piątkowych spadkach w USA. Trudno było jednak liczyć na jakiś bardzo duży ruch, bo nie pracowały rynki amerykańskie. Chodziło tu zarówno o brak impulsów z ich strony, wpływających na koniunkturę, jak decyzji amerykańskich inwestorów operujących przecież na całym świecie.

Większe zmiany stały się udziałem jedynie rynku dolara, który po raz kolejny wzmocnił się. To przyczyniło się do zniżki notowań ropy naftowej, które dodatkowo wspierały korzystne doniesienia dotyczące zagrożenia ze strony huraganu Gustav. W jej przypadku rośnie prawdopodobieństwo zniżki w stronę 100 USD za baryłkę. Przemawiają za tym wczorajszy atak na ponad 1,5-roczną linię trendu zwyżkowego, jak również perspektywa dalszego wzmocnienia się dolara. Euro niedługo może kosztować około 1,43 USD. Każdy kolejny spadek będzie przesądzać losy linii trendu i zapowiadać zejście w okolice 100 USD.

Sytuacja amerykańskiej giełdy jest prosta. Od miesiąca S&P 500 pozostaje w konsolidacji, której dolną granicę wyznacza poziom 1267 pkt, a górny 1305 pkt. Malejące obroty w trakcie obecnego od połowy lipca odbicia przemawiają za powrotem do zniżek. Podobną wymowę ma sygnał sprzedaży w strefie wykupienia, jaki powstał na tygodniowym Stochasticu. W poprzednich trzech przypadkach stanowił doskonałe ostrzeżenie przed pogorszeniem koniunktury. Nie ma powodów, by teraz wątpić w jego skuteczność.

Potwierdzeniem tego, że nie skończyły się kłopoty branży finansowej, która przez ostatnie tygodnie w bardzo dużym stopniu decyduje o koniunkturze na giełdach na świecie, był raport Banku Rozliczeń Międzynarodowych. Zapowiedziano w nim dalsze trudności z dostępem do kapitału. Na tym tle na znaczeniu zyskały dane wskazujące, że w lipcu w Wielkiej Brytanii udzielono zaledwie 33 tys. kredytów hipotecznych.