W przeszłości mieliśmy Katrinę i Ritę, teraz przeszedł Gustav, a na horyzoncie już czają się Hannah i Ike. Huragany po doświadczeniach z ostatnich kilku lat dość jednoznacznie kojarzą się inwestorom interesującym się rynkiem ropy naftowej. Natychmiast zapala się im czerwona lampka - będą zniszczenia, będą wyłączenia instalacji - ergo musi być drożej.

Gdyby nie Gustav, zdaniem analityków, ropa już dziś mogłaby kosztować wyraźnie mniej niż 100 dolarów za baryłkę. Całkiem możliwe, że w analogiczny sposób poziom cen powyżej tej granicy podtrzymają obawy związane z Hannah i Ike.

Owszem, właściwa podaż ropy z Zatoki Meksykańskiej jest ważna dla sytuacji na rynku tego surowca. Ale klucz do tego, czy po wielu miesiącach szaleństwa notowań znów będziemy mieć jego cenę wyrażaną dwucyfrowo, leży raczej zupełnie w innym rejonie. Szukać go należy w Wiedniu, gdzie już w przyszłym tygodniu na szczycie zbierają się przedstawiciele OPEC. To ten jeden kartel wciąż decyduje o podaży ropy, a nie żadne sztormy na amerykańskim wybrzeżu. Arabia Saudyjska, Katar czy Kuwejt, nie mówiąc o Iranie czy Wenezueli, z pewnością przyzwyczaiły się do księżycowych cen i łatwo nie będzie im z nich zrezygnować. Mogą zrobić wiele, żeby zachować status quo.

Irański minister już wczoraj postraszył, że rynek jest zbyt obficie zaopatrzony i dostawy z OPEC powinny spaść w dwóch etapach o 1,5 miliona baryłek. Nie omieszkał dodać, że cena poniżej 100 dolarów będzie trudna do zaakceptowania. Co na to inni? Szczyt OPEC zaplanowano na wtorek.