Podczas gdy sytuacja techniczna S&P 500 jest daleka od sygnałów zmiany wielomiesięcznego trendu spadkowego (jeszcze niedawno indeks wyszedł dołem z klina zwyżkującego, a ostatnią zwyżkę można traktować jako próbę powrotu do tej formacji), to jednak w najbardziej do tej pory "poszkodowanych" przez bessę branżach widać pierwsze symptomy poprawy. Przede wszystkim pocieszające jest to, że indeks sektora finansowego (S&P 500 Financials) obronił się przed kolejną falą przeceny i jest bliski przebicia sierpniowych szczytów. Gdyby to się udało, znalazłby się najwyżej od ponad miesiąca. W średnim terminie nie byłoby to co prawda przełomowe wydarzenie (do tego potrzeba by przebicia znacznie bardziej odległego szczytu z maja), ale w krótkim terminie oznaczałoby narodziny nowego trendu. Niewątpliwie sprzyja temu brak negatywnych (a przynajmniej tak katastrofalnych jak na początku roku) informacji z sektora. Inwestorzy najwyraźniej zaczynają wierzyć w to, że najgorsze amerykańskie banki mają już za sobą.

Uwagę zwraca też poprawa sytuacji technicznej w znacznie mniejszym, ale również istotnym (z uwagi na źródła kryzysu na rynkach finansowych) sektorze - budownictwie mieszkaniowym. W zasadzie coraz trudniej utrzymać jest tezę, że indeks S&P 500 Homebuilding ciągle znajduje się w trendzie spadkowym. W perspektywie pół roku stoi on w miejscu, a pojawiające się co jakiś czas ataki na wsparcia nie prowadzą do gwałtownej wyprzedaży. Bardziej uprawnione jest więc stwierdzenie, że notowania spółek budujących domy znalazły się w średnioterminowym trendzie bocznym. A z trendu bocznego będzie w przyszłości znacznie łatwiej wybić się do tendencji wzrostowej. W zasadzie wystarczyłoby kilkanaście sesji solidnej zwyżki, takiej jak na ostatnich sesjach, by indeks sforsował szczyty z okresu od stycznia do kwietnia. Dopóki się to nie stanie, scenariuszem bazowym pozostaje trend boczny.