Wyjeżdżając na wakacje większość z nas stara się zapomnieć o sprawach zawodowych i oddać błogiemu wypoczynkowi. Ja, jadąc na tegoroczny urlop, zrobiłem to samo, jednak "zboczenie zawodowe" nie pozwoliło mi uniknąć kilku praktycznych obserwacji związanych z naszą gospodarką. Obserwacja otaczającej nas rzeczywistości pozwala bowiem często wyciągać ciekawsze wnioski niż analiza oficjalnych wskaźników.
Tak się złożyło, że na tegoroczny urlop jechałem samochodem, a wracałem pociągiem. Pozwoliło mi to przekonać się, na ile odmieniane ostatnio przez wszystkie przypadki "inwestycje infrastrukturalne" znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości, a na ile są jedynie pustym hasłem. Wnioski z podróży są pozytywne. Zarówno na drogach, jak i na szlakach kolejowych można rzeczywiście zaobserwować wzmożone prace budowlane. Powoduje to oczywiście dyskomfort w czasie podróży (np. pociąg na odcinku Nasielsk - Warszawa rzadko rozwija prędkość większą niż 50 km/h), ale wiadomo, że aby potem było dużo lepiej, teraz musi być trochę gorzej. Wśród współpasażerów nie dało się słyszeć zbyt wielu narzekań - społeczeństwo jak widać też to rozumie.
Celem podróży był jeden z mniejszych kurortów zlokalizowanych nad polskim morzem. Pierwsza rzecz, która od razu rzuciła mi się w oczy, to duża liczba turystów niezrażonych nie najlepszą w tym czasie pogodą. W sklepach, smażalniach i wszelkich innych punktach handlowych trzeba liczyć się z oczekiwaniem w kolejce - mimo stosunkowo wysokich cen (wyraźnie wyższych niż przed rokiem) nie brakuje chętnych na lokalne atrakcje. Nie świadczy to najgorzej o kondycji finansowej Polaków - przynajmniej tych, którzy odpoczywają nad morzem.
Patrząc na to, co dzieje się w polskich kurortach nadmorskich (z uwagi na kiepską pogodę odwiedziłem jeszcze dwa pobliskie), można odnieść wrażenie, że turystyka (rozumiana szeroko jako prowadzenie hoteli, pensjonatów, punktów gastronomicznych i rozrywkowych) jest jedną z najlepiej rozwijających się branż polskiej gospodarki. Oficjalne wskaźniki tego jednak nie pokazują. Powodem jest fakt, że duża część obrotów turystyki realizowana jest w ramach szarej strefy. Dotyczy to na przykład tzw. kwater prywatnych, których właściciele tradycyjnie nie rejestrują wszystkich swoich gości, płacąc podatki jedynie od tych nielicznych zgłoszonych. Także punkty gastronomiczne traktują bardzo swobodnie obowiązek rejestracji dokonywanych transakcji za pomocą kas fiskalnych - mi zdarzyło się otrzymać wydruk z takiej kasy zaledwie kilka razy w ciągu dwóch tygodni. To samo dotyczy wypożyczalni rowerów, sklepików z pamiątkami i wielu innych punktów handlowych.
Obserwacja wakacyjnego życia w nadmorskim miasteczku przekonuje po raz kolejny o dobrze rozwiniętym zmyśle przedsiębiorczości Polaków. Okazuje się bowiem, że zarabiać można dosłownie na wszystkim - noclegi i wyżywienie to zaledwie czubek góry lodowej wydatków turystów. Na miejscu mają oni do wyboru moc atrakcji, szczególnie ci, którzy są szczęśliwymi posiadaczami kilkuletnich dzieci. Dość powiedzieć, że w małym miasteczku, w którym spędzałem urlop, były dwa (!) wesołe miasteczka, a na uliczkach co 5-10 metrów ustawione były ruchome zabawki dla dzieci (dwuzłotówki były najbardziej poszukiwanym towarem). A jak dziecko już po raz kolejny jeździ na swojej ulubionej zabawce, szczęśliwy rodzic może zjeść loda, gofra, rurkę z kremem czy orzeszki prażone. Dla bardziej spragnionych ruchu są trampoliny, zjeżdżalnie, rowery, skutery czy quady.