Mimo że w tym miesiącu jesteśmy jednym z mocniejszych rynków akcji na świecie - bazując na indeksach MSCI na rynkach wschodzących wyprzedzają nas jedynie 4 kraje - trudno o jednoznaczny optymizm. Chłodzi go przede wszystkim sytuacja na amerykańskim parkiecie, gdzie wczoraj doszło do opuszczenia ponad miesięcznej konsolidacji. Zapowiada to ruch w stronę tegorocznego minimum. Nie może to pozostać bez wpływu na naszą giełdę.
Sytuacja jest tym groźniejsza, że jej zachowanie mogło w ostatnich dniach dawać nadzieję na oparcie się globalnym nastrojom. Istnieje ryzyko, że zostaną znów zawiedzione. Tu wypada przypomnieć, że najgorsze dla inwestorów są zawiedzione nadzieje. W takich sytuacjach rynek często spada mocno i szybko.
Charakterystyczne dla amerykańskiego parkietu było zignorowanie w ostatnich dniach zarówno obniżki cen ropy naftowej, jak i porcji lepszych od spodziewanych danych makroekonomicznych. To wskazywało na słabość kupujących. Wczoraj ostrą reakcję wywołały generalnie niezbyt istotne informacje na temat liczby nowych bezrobotnych, a bez echa przeszedł lepszy od spodziewanego odczyt indeksu ISM dla sektora usług. Widać, że inwestorzy są rozczarowani niewielką, prawie niedostrzegalną, skalą poprawy koniunktury gospodarczej w Ameryce. Obawiają się realizacji scenariusza, którego boją się od początku roku - pogorszenia sytuacji na rynku pracy, które dodatkowo osłabiłoby skłonność Amerykanów do wydawania pieniędzy, po tym, jak mają trudniejszy dostęp do kredytów, a wartość ich majątków skurczyła się w wyniku obniżenia się cen nieruchomości.
Zagrożeniem dla kondycji naszej giełdy jest osłabiający się złoty. Odstrasza zagranicznych inwestorów od kupowania naszych aktywów. Można sobie wyobrazić, że na dłuższą metę będzie to jednak korzystne zjawisko, gdyż zmniejszy ryzyko kursowe związane z lokowaniem w naszym kraju. Zanim się to jednak stanie istnieje groźba ukształtowania kolejnej fali zniżkowej, która sprowadziłaby WIG w okolice 36 tys. pkt. Dopiero stamtąd mogłoby dojść do trwalszego i mocniejszego odbicia.