Wczorajsza sesja na amerykańskim parkiecie przebiegała w cieniu weekendowej decyzji o nacjonalizacji Fannie Mae i Freddie Mac. Te największe na rynku instytucje gwarantują spłatę papierów wartościowych opartych na kredytach hipotecznych opiewających na blisko 5 bln USD, co odpowiada 40 proc. PKB USA. W ocenie szefa Departamentu Skarbu H. Paulsona wzięcie przez państwo odpowiedzialności za te podmioty jest koniecznym warunkiem uspokojenia sytuacji na rynkach finansowych.

Nie dalej jednak jak pół roku temu te same argumenty przemawiały za udzieleniem pomocy chylącemu się ku upadkowi Bear Stearns. Jak pokazały kolejne miesiące, to posunięcie nie zażegnało kryzysu w sektorze.

Czy jednak i tym razem działania rządu pozwolą na tymczasowe uspokojenie sytuacji na rynkach akcji? Odpowiedź na pewno nie jest jednoznaczna. Z jednej strony inwestorzy są bogatsi o doświadczenia z ostatnich 6 miesięcy. Pomoc udzielona Bear Stearns miała znaczenie czysto symboliczne w obliczu pogłębiających się problemów amerykańskiej gospodarki. Dodatkowo pokrycie przejęcia Fannie i Freddie z pieniędzy podatników prawdopodobnie nasili zjawiska recesyjne w gospodarce.

W pierwszym odruchu inwestorzy zareagowali entuzjastycznie na decyzję rządu USA (choć akcje przejmowanych firm spadały na otwarciu sesji o 80 proc.). Tak naprawdę jednak najistotniejszym obecnie problemem nie jest już tylko kryzys sektora finansowego, ale jego wpływ na pozostałe sektory gospodarki.

Nacjonalizacja nie zmniejszy bezrobocia, czy też wysokiej inflacji. W związku jednak z tym, że bieżący tydzień nie będzie obfitował w istotne doniesienia makroekonomiczne, możliwe jest odreagowanie ostatnich spadków. Barierą dla popytu będzie poziom 1305 pkt na indeksie S&P 500. Dopiero ewentualne pokonanie tego oporu da odpowiedź, czy możliwa jest kontynuacja wzrostów. Szanse na to wydają się jednak niewielkie.