Ocena przez inwestorów wysiłków kolejnych zarządów Orlenu nie jest korzystna. Kurs spółki od debiutu w 1999 r. podrożał o blisko połowę, czyli zaledwie jedną trzecią tego, co zyskał w tym czasie WIG. W ujęciu realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji, kurs Orlenu zyskał przez prawie dziewięć lat obecności na GPW zaledwie 13 proc. To daje około 1,4 proc. realnego zysku średnio co rok. Niewiele, jeśli wziąć pod uwagę ryzyko związane z inwestycjami w akcje. Niewiele, zważywszy, że ropa naftowa podrożała w tym czasie cztery razy, a w przeliczeniu na złote o 150 proc.
Kolejnym roszadom w zarządzie Orlenu towarzyszą dyskusje towarzysko-polityczne, natomiast rzadko rozmawia się o pomysłach tworzenia wartości dla akcjonariuszy. W ostatnich miesiącach częściej niż o efektach finansowych działalności władz firmy słyszymy o wpływie na wyniki przeszacowań wartości zapasów ropy. Nie ma dyskusji, jak przeciwdziałać obniżającym się marżom rafineryjnym, recept na niekorzystny wpływ na kondycję firmy niższej różnicy (dyferencjału) cen ropy gatunku Brent i Ural.
Nawet kwestii sprzedaży wartościowych aktywów nie udaje się rozegrać z korzyścią dla akcjonariuszy. Kurs Orlenu spadł wczoraj o 2,1 proc., pozostając w okolicach najniższego poziomu od czterech lat. W 2007 r. Anwil zarobił na poziomie operacyjnym 246 mln zł, a z zysku operacyjnego Polkomtela na Orlen przypadło blisko 350 mln zł. Obie firmy odpowiadały więc za ponad jedną piątą zysku grupy Orlenu. To pokazuje skalę ich znaczenia. Dlatego nie tylko plany odnośnie do ich sprzedaży powinny być precyzyjnie przedstawiane, ale też towarzyszyć temu powinny jasne wskazówki co do tego, na co wydać pieniędze pozyskane z tych transakcji.