W obliczu bessy królującej na wszystkich parkietach świata coraz intensywniej poszukiwane są alternatywne sposoby na zainwestowanie oszczędności. Nawet zwykli klienci banków coraz częściej decydują się więc na ulokowanie pieniędzy w skomplikowane produkty strukturyzowane, za pomocą których mają korzystać np. na wzroście cen kakao czy platyny. Aby w ten sposób zainwestować, często wystarczy wpłacić już 100 czy 200 zł. Jednak poza ich zasięgiem nadal pozostaje inny rozwijający się rynek. Chodzi o art banking, czyli inwestowanie w sztukę. To przede wszystkim domena najbardziej zamożnych klientów, którzy mają nie tylko duże pieniądze pozwalające na zakup najcenniejszych dzieł, ale także czas potrzebny na dokonanie odpowiedzialnego wyboru.
Klienci odsyłani
do Londynu
Okazuje się jednak, że większość instytucji oferujących usługi private bankingu nie ma specjalnej oferty dla klientów zainteresowanych inwestowaniem w sztukę. Inna część odsyła zainteresowanych do swoich spółek matek. Pekao realizuje potrzeby klientów poprzez usługi UniCredit, a Bank Handlowy odsyła do Citi Private Bank London (tutaj próg wejścia jest dość wysoki - wynosi 10 mln dolarów).
Kilka banków dostrzegło już jednak, że pośrednictwo w inwestycjach tego typu przynosi nie tylko wdzięczność klientów, ale także prestiż dla samej instytucji. ING Bank Śląski stworzył własną fundację, której zadaniem jest kupowanie i promowanie prac młodych polskich artystów. Kolekcja liczy już około 80 prac. Część z nich jest obecnie prezentowana w warszawskiej galerii Zachęta. ING udało się przy tym świetnie trafić z dwiema inwestycjami - parę lat temu za kilka tysięcy złotych kupiło dwie prace Wilhelma Sasnala. Dzisiaj każdy z tych obrazów jest wyceniany na co najmniej pół miliona złotych. - Należy jednak przestrzec klientów, że tak spektakularne sukcesy, jak kariera Sasnala, zdarzają się niezwykle rzadko - zaznacza Izabela Jabłońska, doradca ds. sztuki, współpracująca z firmami finansowymi i zamożnymi klientami.