Najnowsze dane nie wskazują na szybkie odbicie w amerykańskim budownictwie, na które z niecierpliwością czeka gospodarka. W sierpniu liczba rozpoczynanych inwestycji mieszkaniowych obniżyła się o 6,2 proc., do zaledwie 895 tys. domów w skali roku, poziomu najniższego od stycznia 1991 r.
Ekonomiści oczekiwali spadku, lecz jedynie do 950 tys. obiektów. Skala kryzysu jest ogromna, bo firmom budowlanym bardzo trudno w tej chwili o finansowanie inwestycji. Ponadto na domy wciąż nie ma popytu. Ewentualni chętni albo nie mogą dostać kredytu, albo czekają, aż domy stanieją jeszcze bardziej niż do tej pory.
Ucierpi na tym amerykańska gospodarka. Tak jak i w poprzednich kwartałach, do końca tego roku i w następnym branża budowlana może obniżać dynamikę PKB. Zwłaszcza że problemy kredytowe jeszcze się pogłębiły po bankructwie Lehman Brothers i kłopotach Merrill Lyncha i AIG. Zagrożone odebraniem domu za długi jest jedno na każde 416 amerykańskich gospodarstw domowych.
Sprzedaż nieruchomości mieszkaniowych w Stanach ogółem na rynku pierwotnym i wtórnym spadła o ponad jedną trzecią od szczytu popytu z 2005 r. Spadek cen domów zaczął się nieco później, w połowie 2006 r., i jak wynika z raportów S&P/Case-Shiller, wyniósł do dziś 19 proc. Już od dawna obecny kryzys na rynku nieruchomości w USA jest określany jako największa katastrofa od wielkiego kryzysu lat 30.